15 XI 1970 r. Mówi matka Marka.
— Mojemu synowi sprawia trudność zrozumienie, że my się tak
zmieniamy. Otóż, pozostaje w nas to, co było istotną naszą własnością — nasz
wybór; to, co było niezmienne, stałe, prawdziwe, a przyobleczone we właściwy —
każdemu z nas inny — kształt duchowej osobowości. Osobowość duchowa to nie np.
sposób wyrażania się, ale już sposób reakcji, zakres zainteresowań, wiedza,
która wzrasta, i wszystko, co było w nas Boże, a co rozwija się w pełni. Odpada
tylko to, co było przejściowe, przemijające, bo często był to nasz krzyż, nasze
cierpienia, nasza „droga", a nie my sami.
A jeśli nawet przyjęliśmy i hodowaliśmy nasze słabości, nie
uważaliśmy ich za nasze piękno i nie szczyciliśmy się nimi: nie mógłby tu być
nikt, kto uznałby zło — dobrem. Odpadają kolce — rozwijają się kwiaty w ich
właściwej barwie i kształcie. Powinniśmy takimi już umierać, ale iluż ludzi
potrafi tak szybko dojrzewać, gdy otoczenie działa w przeciwnym kierunku!
A więc mamy tu
potwierdzenie, że nasze krzyże nosimy tylko tu na ziemi, bo są nam potrzebne,
byśmy jeszcze tu na ziemi wzrastali. Tam już ich nie ma. W przypadku matki
Marka, co wiemy z wcześniejszej lektury, tym jej krzyżem było uzależnienie od
narkotyków; to uzależnienie decydowało o jej życiu. Ale już po tamtej stronie
życia matka Marka była od tego wolna – swoje uzależnienie uważała za zło, więc
tam była już od niego wolna.
Zwracam uwagę na to
zdanie: A jeśli nawet przyjęliśmy i
hodowaliśmy nasze słabości, nie uważaliśmy ich za nasze piękno i nie
szczyciliśmy się nimi: nie mógłby tu być nikt, kto uznałby zło — dobrem, bo ono jest dla nas decydujące. A więc
najważniejsze jest dla nas rozeznanie dobra i zła. Do tej pory zawsze pisałem,
że konsekwencją grzechu pierworodnego jest to, że zatraciliśmy tę zdolność i że
odzyskamy ją dopiero po tamtej stronie życia; ściślej w dniu sądu. Myślę, że to
zacytowane zdanie należy właśnie tak rozumieć, iż ten moment sądu jest tym
ostatnim momentem, w którym możemy odwrócić się od naszego grzechu.