wtorek, 22 grudnia 2009

Do tych ludzi, także świeckich, którzy oddali swoje życie do dyspozycji — Bogu

Powiedz ludziom, niech nie gardzą i nie lekceważą słowa Bożego, by nie byli winni upadkowi tych słabych, do których ono dojść powinno, by podtrzymać ich i nawrócić ku Jego owczarni. Nie jesteście bardziej kochani niż oni, ale o wiele bardziej odpowiedzialni przed Panem, bo otrzymaliście o wiele więcej niż oni — za darmo, nie będąc lepszymi — a chcecie zatrzymywać miłosierdzie Pana, zakopując i kryjąc to, co przekazywać macie. Zapominacie, że do służby potrzebującym Słowa powołał was Pan, a nie dla dogadzania wam w waszej próżności. Jego wszystkimi darami zostaliście obdzieleni dla pomocy tym, którzy ich nie otrzymali. Ale dary Jego to ogień, to pochodnie gorejące, które oświetlać mają wspólną drogę ku Niemu; kto je zatrzymuje dla własnego użytku, dla chwały własnej, tego spopielić mogą.

Te słowa w sposób szczególny przyjmuję do siebie. Wiem, że Bóg tak pokierował moim życiem, bym napisał Listy…; jednocześnie wiem, że byłem tylko narzędziem – do dziś Listy… zadziwiają mnie swoją mądrością, przekraczającą moją mądrość… Niczego nie pragnąłem bardziej niż tego, by to moje spojrzenie na miłość się upowszechniało, by wszyscy patrzyli na miłość Bożymi oczami…
Czy jednak nie poczułem się przez to lepszy? Czyż nie było tak, iż nagle zacząłem uważać, że księża zamiast mówić o rzeczach ważnych, wygłaszają same krągłe zdania pozbawione treści (nie wszyscy co prawda – np. ks. Zygmunt Malacki zawsze był dla mnie wzorem)?
Dziś spokorniałem – podziwiam księży, że mimo wszystko udaje im się przynajmniej część ludzi zatrzymać… Podziwiam rekolekcjonistów, którzy do dziś potrafią sprawić, iż pełne kościoły poddają się działaniu Ducha… - ja bym nie potrafił.
Dziś też widzę, jak trudno jest dotrzeć do ludzi z tak mądrymi i tak dziś potrzebnymi tekstami, jak to właśnie świadectwo – świadectwo Anny…











czwartek, 17 grudnia 2009

DZIEŁO MIŁOSIERDZIA. WSPÓŁPRACA

4 I 1982 r. Po lekturze „Dzienniczka siostry Faustyny" mówi ojciec Ludwik.

W twoim rozumowaniu jest ten błąd, że nas (ani Pana) nie „odstrasza" ani też nie „brzydzi" wasza niedoskonałość, a przeciwnie, przyciąga, ponieważ rośnie wtedy nasze współczucie dla was i gorąca chęć pomożenia wam. Nie pomaga się wielkim, silnym, zdrowym, pewnym siebie i zarozumiałym, ale każdy natychmiast pospieszy z pomocą choremu i słabemu lub płaczącemu dziecku. Takim właśnie małym dzieckiem, które zginęłoby dawno bez pomocy Pana, wydajesz się nam ty, a ponieważ tak zupełnie nikt i nic cię nie broni przed wszelkimi zagrożeniami, obrońcą twoim stał się sam Pan. Dlatego nie żałuj, że jesteś taką, jaką jesteś, i że takie właśnie są warunki, w których Pan cię umieścił, bo Jego współczucie, miłość i opieka zastąpią ci wszystkie braki. „Masz obrońcę Boga", a więc przyjmij siebie samą, jaką jesteś teraz i nie kłopocz się więcej o siebie. Pan nie pragnie w tobie drugiej Faustyny. Pan chce cieszyć się tobą i wedle twoich możliwości prowadzić ciebie. A twoja droga jest drogą służby ochotniczej i dobrowolnej.

Czy do tego tekstu potrzebny jest jakiś komentarz?




środa, 9 grudnia 2009

Śmierć w stanie zbrodni

Przecież taki człowiek już nie jest w stanie żałować, już się rozgrzeszył, zapomniał, odpuścił sobie sam — a zbrodnia trwa. Choćby mu odpuścili ludzie zamordowani przez niego, Bóg się za nimi ujmuje. Obecność Pana, to jest światło, jasność, prawda. To jest to: „Kainie! Gdzie jest twój brat, Abel?"
Ja to już „widziałem". Staje w obecności Bożej, w pełni prawdy człowiek, który nie może zaprzeczyć, który musi powiedzieć prawdę o sobie: „Zapomniałem o setkach mych braci, Abli. Nie byli warci mego niepokoju, nie mącili mi snu".
Nie Bóg sądzi ludzi. On jest obecny. A człowiek znajduje się nagle wobec rzeczywistości realnej, bezwzględnej — Dobra, o którym sądził (taki człowiek), że nie istnieje, i tym kryterium ma zmierzyć swoje życie.
Miłość Boga jest nieskończona, jest pełna i stała dla wszystkich. I spotyka się z nią każdy. Kto tak jak ja był pozbawiony miłości, głodny, spragniony, przeżywa tu szczęście, które was zabiłoby swoją potęgą. Ale człowiek, który deptał, unieszczęśliwiał, upadlał, zabijał innych ludzi, spotyka się z miłością Boga — do nich! Widzi, że niszczył to, co Bóg ukochał. Walczył z Miłością, zaprzeczał Miłości. Jeżeli wtedy jest zdolny żałować, zrozumiawszy co zrobił, może być uratowany, lecz człowiek, który swoje zbrodnie zatarł, zapomniał, który jest nawet z nich dumny — bo i tak bywa — nie zobaczy nic poza „murem", którym się sam od Miłości oddzielił. I ten „mur" przyjmie jako sprawiedliwy.
Zrozum, że każdy dzień bez żalu, bez pokuty oddziela ich coraz bardziej od Miłości. „Żal w godzinie śmierci" — to zrozumienie i pragnienie zadośćuczynienia, wyrównania, „okupienia" swoich win czy zbrodni. Wtedy Bóg dodaje do możliwości ludzkich swoją miłość. To jest czyściec. Ale to jest Jego królestwo; jest nadzieja, ratunek, uratowanie przez Miłość. Jednak „żal" nie powstaje tam, gdzie została zabita miłość, wyplenione współczucie i miłosierdzie. Tam króluje nienawiść, pogarda, cynizm i pycha, i człowiek przynależny jest im. W obecności Boga odczuje tylko przeraźliwy strach, zagrożenie swojego istnienia duchowego. Nie będzie mógł znieść, wytrzymać siły prawdy, miłości, dobra — Boga.
Was przed tą nieskończoną potęgą chroni tylko Jego wola pozostawienia wam możności wyboru. Ale tylko za życia człowieka w materii jest on „osłonięty" jak gdyby przed Jego realną obecnością.

Jeszcze raz najważniejsze myśli:
Nie Bóg sądzi ludzi. On jest obecny. A człowiek znajduje się nagle wobec rzeczywistości realnej, bezwzględnej — Dobra, o którym sądził (taki człowiek), że nie istnieje, i tym kryterium ma zmierzyć swoje życie.
Porażające są te dwa pierwsze zdania – to ich prostota i ich prawda tak działa. Ale zwróćmy uwagę na to, co kryje w sobie trzecie zdanie – człowiek za życia służący złu, człowiek, który potrafił siebie przed samym sobą usprawiedliwić (w dzisiejszym świecie inaczej się nie da…), w obecności Boga istotowo odczuwają Dobro, nie mają wątpliwości, że ono istnieje i w jego perspektywie patrzą na swoje życie:
Widzi, że niszczył to, co Bóg ukochał. Walczył z Miłością, zaprzeczał Miłości.
I teraz mogą wystąpić dwa przypadki – szczęśliwie, jeśli pierwszy z nich:
Jeżeli wtedy jest zdolny żałować, zrozumiawszy co zrobił, może być uratowany,
Gorzej, jeśli drugi:
lecz człowiek, który swoje zbrodnie zatarł, zapomniał, który jest nawet z nich dumny — bo i tak bywa — nie zobaczy nic poza „murem", którym się sam od Miłości oddzielił. I ten „mur" przyjmie jako sprawiedliwy.
A więc to człowiek siebie sądzi i to on stawia mur.
Decydujące jest więc to, jakie jest nasze serce w godzinie śmierci:
„Żal w godzinie śmierci" — to zrozumienie i pragnienie zadośćuczynienia, wyrównania, „okupienia" swoich win czy zbrodni. Wtedy Bóg dodaje do możliwości ludzkich swoją miłość. To jest czyściec.

Jednak „żal" nie powstaje tam, gdzie została zabita miłość, wyplenione współczucie i miłosierdzie. Tam króluje nienawiść, pogarda, cynizm i pycha, i człowiek przynależny jest im. W obecności Boga odczuje tylko przeraźliwy strach, zagrożenie swojego istnienia duchowego. Nie będzie mógł znieść, wytrzymać siły prawdy, miłości, dobra — Boga.

niedziela, 6 grudnia 2009

Świadectwo ludzi na Sądzie

30 XII 1968 r. Mówi Bartek.
— Ze mną było też tak (chodzi o wstyd za swoje „osiągnięcia życiowe" — po zobaczeniu ich w prawdzie), ale byli także ludzie, którzy świadczyli za mną; ci, których broniłem, towarzysze walki, przyjaciele — oni mówili o mnie dobrze, z miłością, z wdzięcznością za pamięć, za obronę ich imienia, i wszystko, cokolwiek zrobiłem dobrego, było też jawne. O wielu sprawach nawet nie pamiętałem ani nie przyszło mi do głowy, że są „ważne", bo działałem często spontanicznie.
Rany i blizny też „mówią", o ile nie ciągnięto z nich korzyści. Ale wiesz, co jest najważniejsze? Dla każdego! To, że się kochało to, co człowiek sam wybrał jako miłości godne. Im bardziej, wytrwalej, mocniej się kocha — pomimo wszystko — tym lepiej dla każdego człowieka. Nie wolno dać w sobie zabić miłości. To jest jak ogień, znicz. Gdy się go zgasi, pozostaje się w ciemności samemu ze sobą, dla siebie, „dookoła" siebie — to już lepiej nie żyć. Widzisz, w moim życiu „pomimo wszystko" było bardzo ciężkie i długotrwałe. Nie szedłem, a „wlokłem" się, wreszcie czołgałem już po ziemi, ale ze światłem, tak jak żołnierz z bronią. I to było ważne.
Jeszcze raz:
Ale wiesz, co jest najważniejsze? Dla każdego! To, że się kochało to, co człowiek sam wybrał jako miłości godne. Im bardziej, wytrwalej, mocniej się kocha — pomimo wszystko — tym lepiej…



środa, 2 grudnia 2009

Talent

Wiedz, że każdy „talent" jest ciężką odpowiedzialnością wobec Pana. Darmo dany, powinien być darmo dawany, a więc obrócony nie na przynoszenie korzyści i chwały obdarowanemu, a na służenie nim braciom. Im mniej czerpiesz osobistej korzyści, tym większa jest w darze twoim chwała Boża, którą głosić powinien każdy Jego dar.

Bywa, że ktoś obdarzony talentem, zawłaszcza sobie ten talent; uważa, że wszystko sobie zawdzięcza i wszystko mu się należy… Znacie to?

Ale bywa również, że ktoś tego talentu w sobie nie dostrzega. Marnuje go, bo przyjmuje do siebie przejawy zazdrości i zawiści – czyjeś zdanie o słomie staje się ważniejsze od realnych efektów wcześniejszej pracy. Tak zniknęły blogi Basi.