sobota, 28 lutego 2009

Śmierć —jesteśmy wzięci na ręce...

Moja śmierć była tak krótka, bezbolesna i lekka, że w ogóle nie „zaznałem" jej. Jeden moment wstrząsu wewnętrznego, jak otwarcie się drzwi, i już byłem cały i przytomny w naszym świecie — w Jego domu, w Jego rękach, pod Jego opieką. Wierz mi — ani sekundy strachu czy bólu. Nic. Moment jak zamknięcie i otwarcie oczu i już znowu pełna, pełniejsza świadomość i jasne zrozumienie, że się już przeszło i że tej „strasznej śmierci" w ogóle nie zauważyło się. Zanim zdążyłem się bać, stwierdziłem, że nie trzeba. Były powody, ale inne. Bać się trzeba przede wszystkim i tylko siebie samego, własnej głupoty i niezrozumienia sensu życia. Jeżeli Ty sobie sama nie zaszkodzisz, nie ma w całym wszechświecie siły zdolnej Ci przeszkodzić na drodze ku Niemu! Chciałbym Ci powiedzieć, że Jego troskliwość i współczucie są tak olbrzymie, że w chwili śmierci jest Sam obecny i Jego miłość otacza nas jak pancerz. Niezależnie od tego, co wy widzicie, co dzieje się z ciałem, my jesteśmy po prostu wzięci na ręce i wniesieni przez Niego w Jego dom. Tak wygląda surowość Jego Sprawiedliwości!!!

Czy do tego, co powiedział Bratek, jest potrzebny jakikolwiek komentarz? Jeszcze raz powtarzam Jeżeli Ty sobie sama nie zaszkodzisz, nie ma w całym wszechświecie siły zdolnej Ci przeszkodzić na drodze ku Niemu! Szatan nie ma nad nami władzy - nie pociągnie nas za sobą, o ile my tego nie będziemy chcieli – Sam obecny i Jego miłość otacza nas jak pancerz. I wreszcie to najważniejsze zdanie my jesteśmy po prostu wzięci na ręce i wniesieni przez Niego w Jego dom.

Nie lękajcie się śmierci. Nie wolno nam samym jej sobie zadawać, bo to On zachował sobie prawo decydowania o naszym życiu – tylko On wie, kiedy jest ten najlepszy dla nas moment przejścia na tamtą stronę życia. Gdy wyznaczy nam ten moment, to po prostu weźmie nas na ręce.

czwartek, 26 lutego 2009

Miłosierdzie Chrystusa

8 XII 1968 r. Mówi Bartek.

— Przeczytałem to, co napisałaś wtedy (moja opinia o Bartku, pisana za jego życia; „pokazałam" mu ją) — to była prawda. Niech ci nie będzie przykro: taki byłem i miałaś zupełną rację. Nie nadawałem się do takiej pracy, nie byłem jej godny ani wart. Ale teraz jest inaczej; to tak jakby ślepy przewidział, a trędowaty został uzdrowiony. Teraz mogę ze wszystkich sił i z całego serca pomagać ci.
Wszystko zależało tylko od ciebie, od tego, czy ty, pomimo że byłem taki, jak napisałaś, zechcesz jeszcze dać mi tę szansę. To było jak jedyne koło ratunkowe na całym oceanie. I ty byłaś tą jedyną osobą, która je miała. Czy zechcesz je rzucić? To była największa moja tragedia tu, po przyjściu, kiedy zrozumiałem, co mogłem mieć i co straciłem. Gdybyś była tylko „sprawiedliwa", nie rzuciłabyś mi koła. Już ci mówiłem — byłaś współuczestniczką miłosierdzia Bożego okazanego mi.
Miłosierdzie jest wtedy, gdy On świadczy nam dobrodziejstwo, obdarza i nagradza, pomimo że należy się nam sprawiedliwie kara, to znaczy powinny spaść na nas skutki naszego własnego sposobu życia. On je (te skutki) powstrzymuje, bo tak nas kocha, a ponieważ dał za nas życie, więc może nas zasłonić — sobą — wobec sprawiedliwości Bożej. Wszystkie prawa wszechświata podporządkowane są prawu miłości. Miłość kieruje nimi, inaczej działałby bezlitosny mechanizm i każdy z nas odbierałby w całości konsekwencje swojego postępowania, a to by było potworne. Przez jedno krótkie życie szykujemy sobie wieczność lub prawie wieczność (czyściec) nieszczęścia i rozpaczy. Wracam do tematu. Chciałem tylko jeszcze raz objaśnić wielkość miłosierdzia i miłości do nas Chrystusa, bo wszystko Jemu zawdzięczam.

Powtórzę za Bartkiem Gdybyś była tylko „sprawiedliwa", nie rzuciłabyś mi koła ... byłaś współuczestniczką miłosierdzia Bożego okazanego mi. Każdy z nas może być współuczestnikiem miłosierdzia Bożego… I dalej wyjaśnia, że istotą miłosierdzia jest powstrzymanie sprawiedliwej kary, a wszystko dlatego, że Wszystkie prawa wszechświata podporządkowane są prawu miłości


wtorek, 24 lutego 2009

Oczyszczenie

21 XI 1968 r. Mówi Bartek.
Nabrałam zaufania do Bartka, ale zdarzało się, że je cofałam, gdy przypominałam sobie, jakim był za życia. Bartek to odczuwał i kiedyś powiedział mi:

— To jest właśnie „czyśćcem" — cierpieniem — tu, że idą za nami skutki naszego postępowania na ziemi i odbiera się je z całą ostrością. Jeżeli powodowaliśmy, że nam nie ufano — to pozostaje i nikt z was zaufać nam tu nie chce. Nikt bowiem nie może zrozumieć, jakie tu następują w nas zmiany. Ty wiesz, że charakter mam ten sam, ale motywy postępowania — inne. (...)
Widzisz, i ty uczestniczyłaś w Jego miłosierdziu uczynionym mi. Powiedz to innym, że ich dobre czyny i myśli o nas i dla nas po naszej śmierci są współuczestniczeniem w Jego miłości. (...)
W zasadzie jest tak, że cokolwiek „w życiu" zrobimy dobrego, wszystko to jest „za mało". Na pewno każdy z nas mógłby zdziałać więcej, gdybyśmy założyli, że od początku istnienia jest już dojrzały, rozumiejący wszystko, „święty" — a to jest nieporozumienie. Po to właśnie jest życie, aby sobie wybrać cel, coś, co się tak kocha, że wszystko inne pozostaje na boku, że się odrzuca — ale na ogół powoli, po kolei — wszystko, co zawadza czy utrudnia zbliżenie do celu naszej miłości. To jest przebieg życia — w czasie. Na dojrzewaniu się kończy, a nie zaczyna od niego. Od siły naszej miłości zależy szybkość, z jaką zbliżamy się, ale sam cel jest tu. Jeżeli ktoś ma przed sobą krótkie życie, jest szybciej „szkolony", ale ma też większą pomoc. Zresztą Bóg nas obdarza i pragnie służby wedle swoich darów, a nie ponad nie.

Ileż to razy powtarzałem, że celem naszego życia tu na ziemi jest nauka miłości – tu jest dokładnie to samo. Ileż to razy powtarzałem, że w ogóle celem jest zjednoczenie zjednoczenie z Bogiem-Ojcem, pozostawania w takiej samej relacji z Nim, w jakiej teraz jest Jego Syn – Bartek nie mówi tego tak konkretnie, ale mówi ale sam cel jest tu.


niedziela, 22 lutego 2009

Golgota [2]

Przypominam, że ostatnim elementem wypowiedzi Bartka było stwierdzenie, że to poprzez nasze lęki szatan ma do nas dostęp. Anna reaguje na to pytaniem:

— A nie przez intelekt?
— Intelekt jest „funkcją" aparatu mózgowego, wynikiem jego sprawności. Dlatego pycha jest głupotą, że człowiek pyszny uważa za własne to, co otrzymał, aby służyć. Najczęściej im więcej otrzymał człowiek, tym więcej w nim pewności siebie, swojego znaczenia, i tym więcej pragnienia brania, bo sądzi, że w imię tych darów „należy mu się" coś więcej niż innym. To jest tragedią tych bogato uposażonych. Gdyby można wybierać, należałoby zawsze pragnąć mniej otrzymać niż więcej. Wtedy odpowiedzialność jest mniejsza i mniej możliwości nadużycia tych darów, sprzeniewierzenia ich dla siebie.
Dlatego ciesz się ze swoich braków i nie myśl o tym, że pragnęłabyś być w czymś „lepsza", więcej otrzymać; na ogół z takich ludzi mało mamy pożytku (my, ludzkość). Myśl o jednym, że pragniesz, aby Chrystus tobą kierował, abyś mogła dopomóc Mu w Jego pracy nad podniesieniem ludzkości. A ludzkość to miliony pojedynczych ludzi; im trzeba pomagać.

Zwróćmy uwagę na to zadanie nie myśl o tym, że pragnęłabyś być w czymś „lepsza", więcej otrzymać. Tak łatwo się użalamy nad sobą, że czegoś nam brakuje; tymczasem Bartek mówi wyraźnie Myśl o jednym, że pragniesz, aby Chrystus tobą kierował, abyś mogła dopomóc Mu w Jego pracy nad podniesieniem ludzkości. I od razu dodaje, byśmy przypadkiem nie rozpłynęli się w ogólnikach A ludzkość to miliony pojedynczych ludzi; im trzeba pomagać.


piątek, 20 lutego 2009

Golgota

Dalsza część wypowiedzi Bartka:

— Posłuchaj. Nie ma i nie było nigdy nic straszliwszego i nic wspanialszego. Jeżeli jesteś wtedy tam, to uczestniczysz, a nie „oglądasz". I zapominasz o sobie. A jednocześnie dziękujesz za każdy ból w życiu, za każde przeklinane kiedyś cierpienie, które daje ci jakieś prawo do współudziału. Rozumiesz, że On dał ci je po to, abyś była bogata, abyś miała swój malutki udzialik w wybawianiu ludzkości, w wykupie samego siebie. Że dał ci je z miłości, szanując cię, dbając o twój honor, o twoją godność człowieka. Że tak wysoko cię cenił, że pragnął dać ci braterstwo z sobą samym, synostwo Boże — nie darowane, a podzielone z Nim samym, podzielone poprzez udział w Jego cierpieniu.
Czy ty rozumiesz mnie? Mówię ci to, bo nie rozumiałaś, co właściwie zaszło w Wielki Piątek, kiedy twoja Mamusia powiedziała ci, że już jestem z nimi.
Przejrzałem! Byłem i przedtem, ale ślepy, z bielmem na oczach, a od tego momentu zacząłem żyć! Być sobą, rozumieć kim jestem, rozumieć sens cierpienia, które mnie w życiu spotykało...
Proszę cię, uwierz mi. Mówię ci to, abyś wiedziała, jaki jest sens i wartość cierpienia. Tragedią jest dla człowieka życie łatwe i wygodne, a największą łaską możność walki, wyboru, pokonywania przeszkód, przyjęcia cierpienia, pomimo że nasza ziemska skorupa boi się go. Bo boi się unicestwienia, zagrożenia swojego bytu; i ją musimy pokonać, okiełznać i „wytresować". To poprzez nią mogą nami rządzić siły zła i nienawiści.

Myślę, ze jaśniejszej wykładni, czemu służy nasze cierpienie, nie znajdziemy. Zwracam tez uwagę na stwierdzenie, że to poprzez nasze lęki szatan ma do nas dostęp.

czwartek, 19 lutego 2009

Chrystus Pan

— Widzisz, Chrystus Pan nas kocha, nie — siebie. Nam pragnie dawać, nas uszczęśliwiać, nas przyciągać ku sobie. Nie jest możliwe „zrozumienie" miłości Boga do nas. Wydaje się nieprawdopodobna — taka jest skala wielkości pomiędzy Nim a nami. Trzeba ją przyjąć, zawierzyć i oprzeć się na niej; po to mamy życie na ziemi. Tu się to wie od pierwszego momentu, ale im większe było nasze oddalenie od Niego w życiu, tym trudniej jest uwierzyć w Jego miłość do nas. A dopiero od tego „uwierzenia", przyjęcia tego jako pewnika, zaczyna się nasze zbliżanie się ku Niemu. Widzisz, ja to zrozumiałem, „przyjąłem" bardzo prędko. To było właśnie w wasz Wielki Piątek. W tym „czasie" byłem obecny przy prawdziwej drodze krzyżowej, przy ukrzyżowaniu i śmierci: potwornej, powolnej śmierci Jezusa za nas wszystkich, za mnie i za ciebie.

Ta wypowiedź przygotowywuje nas do zrozumienia następnej.

wtorek, 17 lutego 2009

To nie Bóg odrzuca...

W dalszym ciągu mówi Bartek:

— Dlatego nigdy nikt, kto w sobie miał choć iskrę miłości do czegokolwiek poza sobą samym, nie został „odrzucony", a raczej „nie uratowany", bo to nie On odrzuca, a od Niego odrzuca nas nasz egoizm, pycha czy nienawiść. Ale sama rozumiesz, że dlatego właśnie jest mnóstwo ludzi właściwie niegodnych bycia tu, ludzi takich jak ja, którzy nie zasługują na taką miłość i przebaczenie, bo nie chcieli o nich słyszeć ani ich przyjąć „za życia".
Ja siebie znam. Wiem, że zostałem cudem uratowany, ale rozumiem to i nie mam innych pobudek jak odwdzięczenie się, udowodnienie, że jestem zdolny do miłości, że pojmuję Jego miłość do siebie i pragnę być jej godnym. Dlatego też dano mi możność wykazania się.
— Przez pomaganie mi? Chyba bardzo trudną dla ciebie?
— Nie trudną, przeciwnie, najłatwiejszą i najpiękniejszą dla mnie. (Bo chodzi tu o pomoc ludziom.)

Od zawsze mówiłem, że to nie Bóg nas odrzuca, że ten sąd po śmierci sami wydajemy na siebie. Jedyne nasze zagrożenie polega na tym, że Go nie wybierzemy. Tu jest dokładnie ta sama myśl.

niedziela, 15 lutego 2009

Niebo. Czyściec

29 IX 1968 r. Mówi Bartek.

— Wszyscy, którzy tu są (w królestwie Chrystusowym), są mniej lub więcej „święci", ale nie ma zbyt wielu takich, którzy już w momencie śmierci byli całkowicie dojrzali, czyści i u których motorem działania była wyłącznie czysta, bezinteresowna miłość Boga, którzy kochali Go i ufali Mu, a także ci, którzy swoją śmierć złożyli w Jego ręce. Twoja i moja Matka są takie, także twoja ciotka — pani Alina, „Garda" i wielu innych, którzy są z nami. Oni pomagają w „rozwoju", w zrozumieniu innym, takim jak ja.
Tu się widzi, ile kto ma w sobie miłości. Miłość to siła. Przejawia się jako energia, blask, ciepło, dobroć. Po prostu, zbliżając się do kogoś, kto żyje miłością, odczuwamy ją również. Ona i nas obejmuje. Dlatego nie czujemy wstydu czy zażenowania wobec tych osób, bo one w stosunku do nas mają pragnienie podzielenia się z nami swoim szczęściem, zbliżenia do Boga, no, po prostu kochają nas. U mnie jest np. „uczucie" bólu, żalu, że nie potrafiłem zrozumieć sensu ani celu istnienia, że nie odpowiadałem na Jego miłość, że nie oddałem się Zbawicielowi na służbę, póki mogłem. Że On liczył na mnie, kochał, a ja się nieustannie odwracałem i odrzucałem Jego miłość. Wstyd jest za własną głupotę i ślepotę. A przebywanie z ludźmi pełnymi miłości jest szczęściem, praca z nimi — najwyższym zaszczytem, dowodem zaufania.
To nie wygląda tak, że niebo i czyściec, to jest coś oddzielnego, odgrodzonego od siebie. Gdy Jego miłosierdzie nas obejmuje, już jesteśmy włączeni (potencjalnie) do Wspólnoty Świętych, jesteśmy w obrębie Jego królestwa — ale na prawie „żebraka": kogoś, kto wprosił się korzystając z miłosierdzia Gospodarza (może nie żebraka, a raczej kogoś, kto nie nałożył „szaty godowej" z własnej woli). On, Pan i Władca przyjmuje cię, bo wie, co byłoby z tobą, gdyby cię nie przyjął, ratuje cię po prostu, i to nie przed „śmiercią", a przed przerażającą, potworną wiecznością bez miłości; wiecznością nienawiści, głodu miłości i wiecznego braku w pełnej świadomości, że dobrowolnie ten stan się wybrało, mogąc wybierać.

Sugerowałbym tym, którzy jeszcze tak nie myślą, przeczytać tę wypowiedź Barka kilkukrotnie – może wręcz nauczyć się jej na pamięć. Myślę, że teraz już widać wyraźnie, że gdy my mówimy o czyśćcu, a protestanci o niebie, to mówimy dokładnie o tym samym. Od wieków trwający spór jest w gruncie rzeczy sporem o słowa, a nie o treści (jakże zresztą mógłby być o treści, skoro to wcale nie jest wynalazek protestantów, by wiarę opierać o Pismo Święte (tyle, że my dodatkowo uznajemy przekaz ustny, który nazywamy Tradycją).

piątek, 13 lutego 2009

Pomoc [4]

27 VIII 1968 r.
— Nikt z nas „w życiu" nie otrzymał tyle dobroci, ile jej potrzebował, aby się w pełni rozwinąć — z winy innych ludzi. Teraz ty i inni musicie stale pamiętać o tym, żeby te braki zmniejszać, a nie powiększać. A my, jak sama widzisz, staramy się „odrobić" nasze zaniedbania. Teraz, kiedy już mamy „z głowy" te wszystkie błahe sprawy, które wam zajmują z konieczności lwią część czasu, możemy poświęcić całą uwagę sprawom poważnym, takim jak pomoc wam. (...)
Nie wyobrażasz sobie, jak wygląda ziemia od nas. Żyjecie po prostu w zatrutej atmosferze. Cierpicie i dusicie się nie wiedząc o tym, ale ona osłabia, paraliżuje; u ciebie wywołuje to, co ty nazywasz ciągłym zmęczeniem. W takich warunkach każde dobre słowo, każdy uśmiech, chęć pomocy, najmniejszy wysiłek celem przełamania tej niechęci, wrogości wzajemnej, pogardy i chamstwa ogólnie mówiąc — już jest zwycięstwem. Możesz mi wierzyć, że to się liczy. (...)
Chcę ci wykazać, że teraz jestem inny. Jestem sobą prawdziwym, takim, jakim mogłem być i „w życiu", gdyby inaczej się ułożyły warunki. Ale teraz, kiedy mam pełnię swobody, kiedy wiem, kim jestem, do czego dążę i jak mam najprędzej i najdoskonalej przysposabiać się do tego zadania — robię to.

12 IX 1968 r.
— Nawet nie wiesz, jak tu się odczuwa cudzy zawód czy ból: jak swój własny, tylko o wiele silniej niż na ziemi.

Właśnie w tej notce mamy to zdanie, o którym wspomniałem w poprzednim komentarzu do wypowiedzi Bartka (jak kto nie czytał, zachęcam).
Zwracam także uwagę na to, jak wielkie zrozumienie własnego życia przemawia przez Bartka w tym zdaniu "Chcę ci wykazać, że teraz jestem inny. Jestem sobą prawdziwym, takim, jakim mogłem być i „w życiu", gdyby inaczej się ułożyły warunki"

środa, 11 lutego 2009

Pomoc [3]

Pytanie zadaje Anna:

— Czy ja lub inni nie „denerwują" was?
— My was widzimy inaczej, tak jak gdyby bez „naleciałości" — takich, jakimi jesteście naprawdę. Ta reszta, to jak ubranie: w czymkolwiek akurat jesteś, pozostajesz sobą. Jedno może mi się bardziej podobać niż inne (to twoje stany wewnętrzne, nastroje, ale te duchowe), ale to zawsze jesteś ty...
Ja cię rozumiem rzeczywiście — taką, jaką jesteś. I właśnie taka ty okazałaś mi pomoc i serce. Gdybyś była inną, nie byłabyś sobą i może reagowałabyś inaczej. Ja taką cię cenię, jaką jesteś. Nic mnie nie może drażnić...

Aczkolwiek w tej wypowiedzi nie da się jednoznacznie stwierdzić, czy odnosi się ona do wszystkich żyjących, czy tylko do Anny, a tym samym nie da się jednoznacznie stwierdzić, czy ową niemożność rozdrażnienia należy przypisać temu, jaką osobą jest Anna, czy temu, jaki jest Bartek. Jednak wydaje mi się, że Bartek tu uogólnia - wychodzi od Anny, ale uogólnia. A to by znaczyło, że w każdym z nas (nawet w największym zbrodniarzu) jest wewnętrzne piękno, które nawet jeśli dla nas jest mocno ukryte, to dla tych, którzy są po tamtej stronie życia, jest zawsze widoczne.
Kluczem do wyjaśnienia tego faktu jest wg mnie notka Jak nas widzą - to zrozumienie bożych praw sprawia, że nic ich nie drażni. W następnym fragmencie będzie takie zdanie Nawet nie wiesz, jak tu się odczuwa cudzy zawód czy ból: jak swój własny, tylko o wiele silniej niż na ziemi. Ktoś może nas drażnić, gdy widzimy jego głupotę w podejmowanych decyzjach, a nie możemy zrozumieć, dlaczego podejmuje właśnie takie; oni rozumieją - a te nasze głupie decyzje mogą ich boleć, ale nie drażnią.

niedziela, 8 lutego 2009

Pomoc [2]

20 VII 1968 r. do Bartka.

— Jak ci mogę pomóc?
— Możesz mi pomóc najbardziej, gdy będę mógł uczestniczyć w twoich spotkaniach z Bogiem. I nie tylko ja: zapraszaj, kogo tylko się da. My wszyscy tacy jesteśmy ci wdzięczni za umożliwienie nam takiej sposobności proszenia i bycia w Jego obecności.
— Czy Chrystus Pan tym się nie zdziwi?
— Nie, On się nie dziwi, On się tym cieszy. Przecież On nas kocha tak, jak i ciebie, a ponadto uszczęśliwia Go, gdy my się wzajemnie traktujemy z braterską miłością i troską. Przecież to jest Jego pragnienie, abyśmy byli sobie braćmi. Więc proś w naszym imieniu, dobrze?
— Przyjacielem trzeba umieć być. To kosztuje. W przyjaźni daje się i dzieli, i przyjmuje przyjaciela z całym bagażem jego przeszłości (tak jak i w małżeństwie).

Przyznam, że nigdy wcześniej przed lekturą świadectwa Anny nie myślałem o tym, by zapraszać moich bliskich zmarłych na Eucharystię. Jezus odchodząc zostawił nam coś tak wspaniałego, byśmy tylko nie czuli się osieroceni, a tymczasem tak często traktujemy Eucharystię, jak jakiś straszny obowiązek. Tymczasem oni, którzy są już po tamtej stronie, którzy wydawać by się mogło, są od nas bliżej Pana, tego nam zazdroszczą.

piątek, 6 lutego 2009

Pomoc

— Chciałbym ci powiedzieć, że nie stałem się nagle „pobożny". Tu trudno mówić o dewocji. Tu zna się całą wielkość miłości Boga do nas i samemu jest się jej „chodzącym dowodem". Każde zbliżenie do Niego jest szczęściem. On je nam daje — jest nim. Dlatego tak ci jesteśmy wdzięczni za zapraszanie nas do współuczestniczenia w twoich spotkaniach z Jezusem Chrystusem, Panem naszym (chodzi o Komunię św.).
I ty kiedyś zrozumiesz znaczenie Komunii i Mszy świętej, ale wierz mi — to jest spotkanie z Nim, z miłością, szczęściem, łaską. Wiesz, nie chciałbym ci zrobić przykrości, ale ty nie wykorzystujesz tych Spotkań. Wtedy można prosić o wszystko, wypraszać, przedstawiać, interweniować, bronić... On tego pragnie. On czeka na takie prośby.
Czy pozwolisz, że i my będziemy wtedy prosili — tyle mamy próśb — w twoim imieniu, dobrze?
— Tak, ale przypominajcie mi o potrzebach ludzkich.
— Dobrze, będziemy i to robić. Wspólnie, razem, ty w naszym, a my w twoim imieniu.
— Czy tak można?
— Wszystko można, co płynie z miłości braterskiej. Tak nawet trzeba.

Jeśli ktoś miał jeszcze wątpliwości dotyczące świętych obcowania, to ten fragment nie pozostawia najmniejszych wątpliwości (ach, jaka szkoda, że tego świadectwa nie czyta już jo-ann). Łatwiej mi zrozumieć Lutra, który odrzucił kult świętych, niż współczesnych protestantów, którzy wolą być głusi, byle tylko nie rewidować tego, co Luter głosił (nam zarzucają, że opieramy się nie tylko na Piśmie Świętym, ale także na Tradycji; sami zaś do tez Lutra podchodzą, jak do prawdy objawionej, a nie jak do tez ukształtowanych historycznie). Przecież to takie oczywiste, że skoro nasze życie się nie kończy na naszej śmierci, to troszczymy się wzajemnie o siebie tak, jak to było za życia. Skoro ktoś modlił się za życia w czyjeś intencji, to nielogiczne by było, gdyby nagle przestał się modlić tylko dlatego, że sam przeszedł na tamtą stronę życia. I druga strona tego medalu (choć już nie aż tak dla wszystkich oczywista) - skoro za życia modlimy się w czyjeś intencji, to niby dlaczego mielibyśmy przestać po jego śmierci - przecież wierzymy, że on nadal żyje, choć już po tamtej stronie. Osoby, które podważają taką potrzebę, mówią, że to po prostu jest już niepotrzebne; ale tym samym twierdzą, że człowiek po śmierci, przez sam fakt przejścia na tamtą stronę życia, staje się doskonały. A to oczywiście byłoby co najmniej dziwne.

wtorek, 3 lutego 2009

Jak nas widzą

29 VI 1968 r. Mówi Bartek.

— Dziwisz się, że mówię inaczej niż „w życiu". Ale ja przecież żyłem jak ślepy. Widziałem skutki, ale nie rozumiałem przyczyn. Niczego nie widziałem całościowo, tylko wyrywki, dlatego wszystko wydawało się takie obłędne, nielogiczne, bezsensowne, okrutne i niesprawiedliwe. Lecz jeśli już widzę, ogarniam i pojmuję całość spraw ludzkich, prawa rządzące nami i ich konsekwencje, nie mogę — sama rozumiesz — udawać ślepca. Poza tym pragnę ci jak najdokładniej podać przebieg zdarzeń, a czyż mogę to zrobić bez nakreślenia ogólnego zarysu sensu podskórnego, prawdziwego znaczenia faktów...?
Tu „uczymy się" inaczej. To tak, jak gdyby niewidomy nagle przewidział. Całe życie słyszał o słońcu, ziemi, drzewach itp. Jeżeli je zobaczy i raz mu je nazwą, nie może pomylić drzewa ze słońcem. Już na zawsze wie, że słońce to słońce, rozumiesz? To samo jest z prawami Bożymi. Jeżeli poznasz je i widzisz ich działanie wstecz w dziejach ludzkości, a i wszechświata...
...
Wracam do sedna — tu już nie możesz patrzeć inaczej, jak poprzez porównanie faktów z prawami Bożymi. Widzisz od razu wszelkie odchylenia i błędy (tak jak błąd w rachunku, gdy porównujesz np. z tabliczką mnożenia).

Kiedyś próbowałem wytłumaczyć, co to znaczy, że Bóg jest poza czasem; posłużyłem się wówczas analogią, jaka zachodzi między spojrzeniem mrówki, która nie widzi przestrzennie i musi obrazy rejestrować sekwencyjnie, a naszym spojrzeniem, które jednym spojrzeniem pozwala ogarnąć całą przestrzeń. W tym fragmencie mamy ten sam wątek - Bartek mówi, że za życia nie widział całościowo, widział tylko wyrywki - tym tłumaczy, że wszystko wydawało mu się "takie obłędne, nielogiczne, bezsensowne, okrutne i niesprawiedliwe". Ten sens stał się oczywisty przy tym spojrzeniu, jakie ma teraz. Bartek nie wspomina co prawda nic o czasie, ale podejrzewam, że właśnie z tego wynika ta różnica. "Tu już nie możesz patrzeć inaczej, jak poprzez porównanie faktów z prawami Bożymi" - my tych praw nie znamy, bo nie żyjemy poza czasem; jeśli znajdziemy się już tam, staną się oczywistością. Ale zwrócę jeszcze uwagę na następujący fragment - "Jeżeli je zobaczy i raz mu je nazwą, nie może pomylić..." Dlaczego ten fragment wydaje mi się tak istotny? Otóż są w nim zawarte dwa elementy "Jeżeli je zobaczy" oraz "raz mu je nazwą". Innymi słowy to nie wystarczy, że znajdziemy się w wieczności (czyli poza czasem) - ważne jest również to, że ktoś nam te prawa nazwie. Oznacza to jednocześnie, że w końcu to nie my sami będziemy nazywać (innymi słowy skończą się dla nas konsekwencje grzechu pierworodnego).


niedziela, 1 lutego 2009

„Nagość duchowa”

I znowu wypowiedź Bartka:

— Wiesz, co to jest „nagość duchowa"? Tak, przechodzimy tam. Wszystko, co na ziemi udawało nam się „zamazać", zapić, przesłonić — tu staje w całej prawdzie. Nie ma możności zakłamania się, wykręcenia i nie chce się tego. Ale jeżeli ogląda cię w takim stanie Ktoś, kto za ciebie zapłacił własnym życiem, obdarował, pomagał i chronił, kto ci wreszcie wszystko wybaczył i wyratował w ostatniej chwili od zagłady kto cię tak kocha, jak On nas — to jest tak straszliwy wstyd, poczucie nieodwracalności czynów, słów i myśli. Nie ma innego marzenia, jak tylko: „Żebym mógł teraz wrócić, mieć szansę odrobienia, naprawienia...", i wie się, że to jest już niemożliwe. To tak, jak wkroczenie do sali tronowej Władcy świata w obecności całego dworu w brudnych, cuchnących szmatach — ukryć się tego nie da (przy czym wszyscy wiemy, że dobrowolnie się te szmaty nałożyło — Oni wszyscy i ja sam). Tego się nie zapomina. Można się potem „myć" i „czyścić" (robię to teraz), ale pamięć takiego wejścia pozostaje.
Tak, gdyby On sam nie skrócił mi życia, wszedłbym jeszcze gorzej albo na zawsze drzwi byłyby przede mną zamknięte.

Oczywiście ten tekst przytoczyłem nade wszystko ze względu na te główne myśli w nim zawarte. Ale przy okazji zwrócę uwagę jeszcze na to ostatnie zdanie - proszę pamiętajcie o tym, że to Pan zachował sobie prawo decydowania o naszym życiu, zarówno o naszym poczęciu, jak i o momencie przejścia na tamtą stronę. Tu widzimy dlaczego - tylko On wie, kiedy jest to ten najlepszy moment. Bartek wracał do Warszawy z postanowieniem popełnienia samobójstwa, ale szczęśliwie dla Bartka Pan mu na to nie pozwolił, choć w tym wypadku te momenty niemal się pokrywały.