poniedziałek, 26 grudnia 2011

Tu nie można kochać „głupio"

Zrozum, że tu nie można kochać „głupio". To nie znaczy, że życzymy wam „źle". Cieszymy się z waszych radości i współczujemy wam, gdy cierpicie, ale nie o to chodzi. Zrozum... dam ci przykład. Gdyby moja matka wiedząc dobrze, jak będę w partyzantce marzł, głodował, bał się nieraz, a jak rzadko będę szczęśliwy (w najbanalniejszym tego słowa znaczeniu), i mając władzę zatrzymała mnie w domu, źle by uczyniła, ponieważ pozbawiłaby mnie wartości o wiele większych: poczucia słuszności i dumy, że służę temu, co kocham, i to służę aż tak, że decyduję się głodować, marznąć na co dzień, a ryzykować życiem — często. (...) I to jest moją całą dumą — tu, na całą wieczność — podczas gdy wygody ciała, aczkolwiek ich pragnąłem, nie znaczą nic; chyba że ułatwiają służbę, ale tak rzadko bywa, o wiele częściej człowiek traci hart i rozpęd. (...)
Robię wszystko, co mogę, żeby ci pracę ułatwić, pomagam ci. O taką pomoc — w pracy dla Niego — może prosić każdy i każdy ją otrzyma. Mówię o nas. Pomoc nasza — to współpraca nad kontynuacją realizowania przez was naszych wspólnych pragnień. Pomoc Jego — to zjednoczenie was z Nim. Przepojenie was Jego miłością i Jego siłą, udoskonalanie każdego człowieka w nim samym, to jednoczenie się Jego nieskończoności z ludzką, zamkniętą w sobie małością. Takie zbliżenie pomiędzy nami będzie możliwe dopiero w Jego domu, poprzez Niego i w Nim.
Coś w tym musiało być, że akurat teraz, gdy zakończyłem prowadzenie swojego głównego bloga, w Świadkach przypadał ten właśnie rozdział. I to na dodatek w czasie świąt. Może więc te końcowe zdania Pomoc Jego — to zjednoczenie was z Nim. Przepojenie was Jego miłością i Jego siłą, udoskonalanie każdego człowieka w nim samym, to jednoczenie się Jego nieskończoności z ludzką, zamkniętą w sobie małością powinny być dla nas wszystkich życzeniami na ten rok…

sobota, 29 października 2011

Czyściec to szkoła miłości [2]


Radziłbym ci, żebyś bardziej zwracała uwagę na tę Jego obecność, do Niego się zwracała o pomoc i wskazówki, a przy okazji pomagała tym, obok których przechodzisz. Niezależnie od swojej lichości i słabości zawsze można innym coś pomóc. Porównywać się z nikim nie możesz, bo każdy idzie własną drogą, z różnym obciążeniem i w różnym czasie. Nigdy wszyscy razem nie idą dobrze — zawsze ktoś wyprzedza, ktoś wlecze się z tyłu, wstaje lub upada. Raz ty, raz inni. Dlatego oglądaj się do tyłu, bo wtedy ty jesteś dość silna, aby pomóc. Sama szukasz pomocy i cierpisz, że nie masz skąd jej brać. Może nie jesteś taka słaba, jak myślisz, a może pomocy potrafi ci udzielić nie kto inny, jak tylko Chrystus Pan. Rozejrzyj się dobrze dookoła, czy nie dostrzegasz znaków Jego obecności, i proś Go o wsparcie. A może we dwoje z Nim naprawdę staniecie się silni... Wtedy mogłabyś pospołu z Nim rzeczywiście dużo pomagać, a sama wiesz po sobie, jak ludzie pragną wsparcia.
Pomyśl o tym i wierz mi — On jest blisko, pragnie cię wspierać, trzeba tylko chcieć. Wołaj jak dziecko, nie sil się na wyszukane słowa, ale wiedz, że On ci pomoże na pewno.
Przypominam, iż punktem wyjścia było zdanie Czyściec — to szkoła miłości, po którym jednak o. Ludwik (bo to jego są słowa) przeszedł do rad dotyczących życia jeszcze tu na ziemi. W pierwszej części tej wypowiedzi była mowa o tym, że to normalne, iż człowiek czasami upada i że nie ma co nad tym ubolewać, lecz trzeba wstawać i iść dalej. Tu dalsza część tej wypowiedzi, w której mowa jest o tym, że nieustannie trzeba się oglądać za siebie, by dostrzegać tych, którym trzeba pomóc. To jest właśnie sens naszego życia, bo to jest miłość. Wsparcia w tym zawsze udzieli nam sam Chrystus.

sobota, 22 października 2011

Czyściec to szkoła miłości [1]

Czyściec — to szkoła miłości. Kto jej służył na ziemi i swoją słabość rozumiał, ten łatwo oczyści się z win i niedoskonałości, ponieważ grzeszył słabością natury ludzkiej, ale Prawdę uznawał i usiłował być jej wiernym. Chrystus Pan wiele wybacza, bo kocha te swoje niezbyt czyste owce i rozumie, jak trudno jest im nie skalać się wśród ogólnej brzydoty i błota. Ktoś, kto usiłuje po wielekroć powstawać z upadku, ma większą pomoc Pana niż ten, co idzie równo (nie potykając się). Ale nieskazitelnych nie ma. Dlatego zamiast wciąż myśleć o tym, że się upadło, należy podnosić się szybko i mówić swemu Bogu, że się chce iść ku Niemu, pomimo wszystko. Widzisz, drogi do nieba są kamieniste i jeśli się takie wybiera, człowiek musi się liczyć z upadkami, potknięciami, z tym że będzie się szło i na czworakach, i na kolanach, i że się nieraz zatrzyma, a może i cofnie zależnie od sił i drogi, którą się idzie. Bez pomocy, samemu na pewno jest trudniej, lecz to jest Jego droga i On jest zawsze obecny.
Radziłbym ci, żebyś bardziej zwracała uwagę na tę Jego obecność, do Niego się zwracała o pomoc i wskazówki…
Nade wszystko zwrócę uwagę na to pierwsze zdanie Czyściec — to szkoła miłości. – wielokrotnie pisałem, że czyściec jest nam dany po to, byśmy przed bezpośrednim spotkaniem z Bogiem (niebo) ostatecznie nauczyli się kochać; życie tu na ziemi mamy po to, by nauczyć się kochać, ale rzadko kto przechodzi przez tę naukę tak, by mógł od razu trafić do nieba – najczęściej grozi nam to, iżbyśmy ulegli całkowitemu spaleniu w ogniu miłości (przypominam tu obraz płonącego materiału, w którym w miejscu obcych wtrąceń wypala wszystko do szczętu).
Ale ten tekst jest również wskazówką dla nas jeszcze tu na ziemi - Ale nieskazitelnych nie ma. Dlatego zamiast wciąż myśleć o tym, że się upadło, należy podnosić się szybko i mówić swemu Bogu, że się chce iść ku Niemu.



niedziela, 16 października 2011

O ODPUSTACH

2 XI 1976 r. Mówi ojciec Ludwik.
— Pytałaś, co to jest odpust zupełny, bo dziś za twoją krewną Joannę odmówiłaś modlitwę z odpustem, ale nie rozumiesz jej skutków. Pytasz, czy człowiek może sam zapomnieć, wykreślić z pamięci swoje winy, nawet gdy Bóg mu odpuści?
Nie, nie może, ale uczy się na nich. Uczy się rozumieć, jak każdy gest egoizmu, pychy czy chciwości popychał go ku następnym, obniżał jego wrażliwość, zaciemniał zdolność prawdziwego widzenia czyli sumienie. Właśnie sumienie jest tą zdolnością duszy, która może rządzić całym człowiekiem, gdy nie występuje on wciąż przeciw swojemu „oku". Życie jest szkołą duszy, jej drogą ku wiedzy duchowej, a więc drogą powolnego wydobywania się z egoizmu ku „służbie", czyli poświęceniu siebie dla czegoś od siebie większego, lepszego, bardziej godnego miłości. Szybkość rozpoznawania zależna jest od darów wewnętrznych (talentów), ale i warunków, czyli — otoczenia, jego idei, dążeń, zainteresowań i przykładu, jaki daje. Człowiek wybierać musi świadomie, ale często, kiedy do tego dojrzewa, stając się dorosłym, jest już tak bardzo zdeterminowany czynnikami, które od urodzenia na niego wpływały, że w ogóle nie szuka, zatracił potrzebę szukania, nie myśli samodzielnie, ponieważ uległ swemu środowisku i opinię otaczających go przyjął za własną, bo jedynie słuszną. Wina jednostki jest prawie zawsze winą całego środowiska, w którym żył. (...)
Teraz wracam do twoich pytań. Otóż odpust jest wspólną akcją człowieka i Boga w celu pomożenia innemu człowiekowi, ewentualnie — sobie, jeśli uczyniony jest w duchu żalu i pokuty. Myślałaś, że skoro jest obietnica, to jest możliwe otworzenie nieba temu, za kogo się prosi. Widzisz, to zależy od stanu tego, o którego prosisz. Jeśli jest on poza królestwem Bożym — sam się odrzucił, nic nie przyjmuje i przyjąć nie może, ponieważ nie wierzy w Boże Miłosierdzie i nie żałuje, a tylko żałuje siebie (ale nie krzywdy wyrządzonej innym). Natomiast można pomóc tym, którzy rozumieją swoje winy i pragną ich odcierpienia, jak gdyby zadośćuczynienia możliwego dla nich — ponieważ krzywd raz uczynionych innym, po zejściu z tego świata naprawić już nie można. Otóż Bóg, Ojciec nasz wspólny, przychyla się do próśb płynących z ziemi od jego dzieci, zwłaszcza kiedy proszą skrzywdzeni, i przyjmuje żal i skruchę winnego zamiast zadośćuczynienia — ponieważ prośby płyną z serca, ze współczucia i pragnienia ulżenia cierpieniu. Cierpienie w czyśćcu jest i bywa straszliwe i długie (choć nie w czasie). Widzisz, zdolność przeżywania cierpienia w świecie duchowym jest nieporównywalna z waszą, tak jak i szczęście. Duch nie śpi, nie odpoczywa, nie mdleje, nie zajmuje się niczym innym jak sobą dopóty, dopóki jego zrozumienie i pożądanie Boga, a w Nim miłości prawdziwie braterskiej do wszystkich dzieł Bożych, a przede wszystkim — Jego dzieci, ludzi, nie zwycięży jego miłości własnej, tak aby mógł oczyszczony i jasny cieszyć się szczęściem wspólnym.

Przytoczyłem cały tekst, bo jak widać, mój komentarz do poprzedniej notki był błędny. Pisałem:

Przypuszczam (choć to z tego tekstu nie wynika), że osoba, która nienawidziła kogoś w chwili śmierci, już po śmierci dostrzega swoje zło, a to, czego od tej chwili pragnie, to zadośćuczynić skrzywdzonym. Póki jednak my im nie przebaczymy, to ich zadośćuczynienie nie może się przebić przez mur naszego poczucia krzywdy. Ich zadośćuczynienie nie jest czymś abstrakcyjnym, lecz jest realnym działaniem, które jednak jak każde działanie wobec nas (i istot żywych i duchowych – w tym szatana), wymaga naszej zgody – bez tej zgody te dusze niczego zrobić nie mogą.

Tymczasem:

Otóż Bóg, Ojciec nasz wspólny, przychyla się do próśb płynących z ziemi od jego dzieci, zwłaszcza kiedy proszą skrzywdzeni, i przyjmuje żal i skruchę winnego zamiast zadośćuczynienia.

Jeszcze raz: przyjmuje żal i skruchę winnego zamiast zadośćuczynienia.

niedziela, 9 października 2011

Najbardziej możesz pomóc tym, którzy cię skrzywdzili

31 X 1979 r. Mówi Michał (już po swojej śmierci).
— Jutro i pojutrze (Wszystkich Świętych i Dzień Zaduszny) możesz bardzo pomóc twoim krewnym i wolno mi powiedzieć ci — komu. Zawsze też pamiętaj, że najbardziej — tym, którzy cię skrzywdzili, bo działanie świadome na szkodę drugiego człowieka, zwłaszcza kiedy zaważyło poważnie na jego życiu, jest zbrodnią przeciw miłości bliźniego i w oczach Boga ma ogromny ciężar.
Staraj się przebaczyć Joannie i proś za nią z miłością. Wiem, że najgorsze dla nas jest, że się nas pamięta w całym naszym złu, podczas gdy tu widzimy wszystko prawdziwie, a zatem żałujemy z całego serca tego zła, czyli miłości, której odmawialiśmy, mogąc ją dać, bo przecież ona jest Jego, a naszym był tylko wysiłek wyjścia z egoizmu czy z obojętności. Żałujemy w równej mierze tego, cośmy zrobili, z tym, co moglibyśmy zrobić, ale nie zechcieliśmy, a tego jest o wiele więcej. Pomyśl o niej jako o ciężko chorej, cierpiącej, a będzie ci łatwiej.
Nie sądź, że u nas czas ma jakiekolwiek znaczenie. Dlatego nie myśl, że jeśli ktoś dawno „umarł", to już nie potrzebuje modlitwy. (...) Proś za swoich kolegów i tych, co zginęli w nienawiści. My będziemy prosić z wami.

Zwracam uwagę na kilka spraw – po pierwsze, że (każda) miłość jest Jego, a naszym był tylko wysiłek wyjścia z egoizmu czy z obojętności. Oznacza to dwie rzeczy – nie ma czegoś takiego, jak ludzka miłość – każda jest Jego oraz że naszą rolą jest jedynie to, by Jego nie ograniczać, by pozwalać Jemu w nas i poprzez nas działać (a więc podjąć wysiłek wyjścia z egoizmu czy z obojętności).
Po drugie zwracam uwagę, iż Żałujemy w równej mierze tego, cośmy zrobili, z tym, co moglibyśmy zrobić, ale nie zechcieliśmy. Najczęściej myśląc o własnej grzeszności, zauważamy wszystkie złe uczynki – tymczasem równie ważne (a nawet ważniejsze) jest to, czego się nie podjęliśmy, czego nie wypełniliśmy mimo, iż Pan nam to wskazywał, do tego przyzywał…
Wreszcie zwracam uwagę na to wezwanie, by przebaczać tym, którzy nas skrzywdzili, a szczególnie tym, którzy w chwili śmierci nas nienawidzili. Oznacza to po pierwsze to, że ta nienawiść nie odcięła wcale tych ludzi od Boga (granicą jest dopiero odrzucenie Boga w chwili sądu przez samego człowieka). Po drugie oznacza, iż bez naszego przebaczenia te dusze nie mogą w pełni połączyć się z Bogiem. Przypuszczam (choć to z tego tekstu nie wynika), że osoba, która nienawidziła kogoś w chwili śmierci, już po śmierci dostrzega swoje zło, a to, czego od tej chwili pragnie, to zadośćuczynić skrzywdzonym. Póki jednak my im nie przebaczymy, to ich zadośćuczynienie nie może się przebić przez mur naszego poczucia krzywdy. Ich zadośćuczynienie nie jest czymś abstrakcyjnym, lecz jest realnym działaniem, które jednak jak każde działanie wobec nas (i istot żywych i duchowych – w tym szatana), wymaga naszej zgody – bez tej zgody te dusze niczego zrobić nie mogą.
No i wreszcie to końcowe zdanie: Nie sądź, że u nas czas ma jakiekolwiek znaczenie. Dlatego nie myśl, że jeśli ktoś dawno „umarł", to już nie potrzebuje modlitwy. Ta uwaga wynika z naszego liniowego pojmowania czasu – oni żyją poza czasem, widzą czas naraz. A więc nasze przebaczenie po latach, dla nich jest przebaczeniem we właściwym momencie.

wtorek, 14 czerwca 2011

Rodziny nie rozbijają się w chwili śmierci

4 XII 1973 r. Mówi Matka o moim kuzynie, Andrzeju, synu cioci Niuty (rozdz. IV).
— Przekazuję siostrzeńcowi słowa miłości od jego ojca, który stale jest obecny przy Niucie (swojej żonie) i pamięta o wszystkich. Niech Andrzej też o ojcu nie zapomina. Przecież rodziny nie „rozbijają się" w chwili śmierci, bo miłość wiąże i trwa w wieczności, a nie tylko „na życie na ziemi", o ile jest prawdziwą miłością; a ojciec bardzo ich kocha.

 Więzi sie nie kończą. Tylko jeden warunek - miłość musi być miłością prawdziwą.

wtorek, 31 maja 2011

Jesteście ważni dla Chrystusa

Wy wszyscy jesteście ważni dla Chrystusa i On o waszym życiu decyduje, jak i o życiu nas wszystkich. My wiemy, że dla was najważniejsze jest to, czego On sobie od każdego z was życzy. Ja nie jestem przecież informowany. To są wszystko Jego plany, a wy jesteście Jego pomocnikami, jak teraz i my. Na przykład, gdyby Jezus chciał, żebyś umarła teraz pomimo planów naszej współpracy, uważałbym to za widocznie najlepsze dla ciebie, bo najważniejsi są dla Niego sami ludzie, których chciałby mieć wszystkich, uratowanych i szczęśliwych. Pracę może kontynuować następny, a ty sama jesteś Mu potrzebna u nas, na wieczność — bo On nie dla siebie, a dla was swoje plany przeprowadza, aby wam poprzez lepsze warunki ułatwić zdobycie Jego królestwa. Jeżeli ty bierzesz udział w tej pracy z Nim, to dla ulżenia ludziom, dla pomożenia im. Najbardziej zresztą potrzebna jest pomoc duchowa, a więc stworzenie warunków, w których nie tyle wzrośnie bogactwo (połączone z wygodnictwem), ile zapanuje jaśniejsze widzenie sprawiedliwości, współpracy i współodpowiedzialności ludzkiej za innych ludzi, lepsze zrozumienie praw Bożych, przede wszystkim „społecznych", jaśniejsze widzenie wielkości, logiki i kierunku, który One ludzkości wytyczają. Nad tym właśnie pracujemy i o tym wiemy bardzo dużo.

Z tego, co mówi Bartek, jednoznacznie wynika, iż ci, którzy są już po tamtej stronie, nie znają naszych losów. Mogą snuć plany współpracy z nami tak, jak Bartek z Anną, ale w każdej chwili może się okazać, że te plany już się zdezaktualizowały, bo Pan może powołać nas do siebie. Może się okazać, że są tym tak samo zaskoczeni, jak i my, a jedyna różnica tkwi w tym, że oni nie mają najmniejszych wątpliwości, iż był to najwłaściwszy moment.
 
Z jednej strony wydaje się to wszystko jak najbardziej oczywiste, ale jednak z drugiej strony, jest to dla mnie kompletnie niezrozumiałe – przecież tam będziemy poza czasem! Właśnie to, że Bóg jest poza czasem, sprawia, iż zna cały nasz los, choć pozostawia nam wolność – nasze wybory są autentycznymi wyborami, ale jednocześnie Bóg zna konsekwencje naszych wyborów. Wydawać by się mogło, że dokładnie tak samo będzie z nami. A jednak z tego, co mówi Bartek, tak jednak nie będzie.

poniedziałek, 23 maja 2011

Przyjaźń — tu jeden drugiemu służy sobą

Jeżeli przychodzi się tu jako osobowość o zdecydowanym kierunku zainteresowań (rozwoju uwarunkowanego wyborem), to zrozumiałe jest poszukiwanie innych o podobnym ukierunkowaniu — tyle że oni znajdują nas pierwsi, gdyż zwykle już z nami pracowali i przyjaźnili się za życia lub pomagali nam po swojej śmierci. Czym ja żyłem, wiesz, i nie muszę ci tłumaczyć, że wszyscy moi przyjaciele i koledzy, a także dowódcy, którzy przyszli tu przede mną, natychmiast otoczyli mnie swoją przyjaźnią, serdecznością i opieką. Wiesz, dla tego samego warto by było wybierać „w życiu" cel wielki i godny miłości (gdyby można interesownie wybierać bezinteresowną służbę). Jednak swój wybór człowiek musi po wielekroć potwierdzać, a próby są tak ciężkie, że kto nie kocha prawdziwie, musi się wycofać w swój „organiczny" egoizm. Przez wiele sit przechodzi każdy z nas, a przechodzenie boli; weź to pod uwagę. Nie zawsze potrzebny jest obóz lub gestapo, czasem codzienne warunki wystarczą. Ważne jest tylko wytrwanie — ono jest dowodem (szczerości i stałości naszego wyboru).
 
.. dla tego samego warto by było wybierać „w życiu" cel wielki i godny miłości .. A więc wybierajmy! I jeszcze jedno - Ważne jest tylko wytrwanie — ono jest dowodem (szczerości i stałości naszego wyboru).

poniedziałek, 16 maja 2011

Co wiemy

Zaraz po śmierci rzeczywiście wiemy tyle, ile wiedzieliśmy, ale już sama śmierć ukazuje zupełnie inne horyzonty. O ile dawniej utożsamialiśmy się z ciałem, teraz istniejemy bez niego o wiele pełniej i bez porównania lżej. Wszystkie potrzeby ciała odpadają wraz z jego niedomaganiami. Czujesz się tak, jak przy najlepszym stanie zdrowia, a jeszcze nie istnieje konieczność jedzenia, nie odczuwasz zimna, gorąca, bólu, głodu itp. Jednocześnie stajesz się niesłychanie uwrażliwionym na ból psychiczny. Spotęgowane jest „odbieranie" intencji; znasz je i rozumiesz zamierzenia innych. Łatwo ci będzie to zrozumieć, gdyż chwytasz czasami cudzą nieżyczliwość, złośliwość, tak jak i serdeczność. Wyobraź sobie, że wiesz to stale, zawsze i nieomylnie; zrozumiesz, że wtedy zbędne są słowa, a przede wszystkim nie istnieją pozory i maskowanie się — każdy jest tu sobą. Znowu wyobraź sobie, że zawsze pojmujesz absolutnie i prawdziwie stosunek do ciebie każdego, z kim się spotykasz; jasne, że wtedy omijać będziesz nieżyczliwych, a lgnąć do przyjaznych ci, a przede wszystkim do najbliższych. (Tylko tu nieżyczliwych nie ma.)

… każdy jest tu sobą Zawsze zastanawiałem się nad tym, na ile ja jestem sobą? Mam nadzieję, że nikogo nie udaję – ale czy tego mogę być tak całkowicie pewien? Po tamtej stronie życia już nie będzie takich problemów – tam wszelkie intencje dla każdego będą jasne; także moje własne..

 

czwartek, 5 maja 2011

Dobro i zło

— Co do wątpliwości Michała, czy „reagujemy wyłącznie na dobro i zło" — to nie jest właściwa definicja. Michał rozumie, o co chodzi, ale pojął to ciasno. Jeżeli założymy, że dobre jest to, co jest zgodne z prawami Bożymi, a „złem" nazwiemy wszystko, cokolwiek im się przeciwstawia, to można by taką definicję pozostawić — tylko że „złem" będzie każda forma przeciwstawiania się zamysłom Bożym, nie tylko w zrozumieniu moralnym tego słowa. Złem jest np. rozwój nauki kierowany tak, aby jej osiągnięcia mogły szkodzić ludzkości. A więc złem jest na pewno istnienie broni jądrowej, aczkolwiek sama bomba A czy H nie może być „zła" lub „dobra". Jest po prostu wytworem ludzi, którzy dar twórczości rozwinęli w kierunku niszczenia, a więc wykorzystali dar otrzymany od Boga dla wyprodukowania narzędzi śmierci służących po to, aby niszczyć życia ludzkie, największy dar Boży. Czy rozumiesz ten nonsens?
Jeżeli rozważysz ten przykład i pod tym kątem będziesz rozpatrywała inne, zawsze zauważysz sprzeczność, błąd logiczny. I z reguły pojawia się on tam, gdzie nadużyta zostaje przez człowieka dana mu wolność. Gdyby ludzkość (w poszczególnych ludziach) stale pamiętała o tym, że wszystko otrzymała, i umiała odnosić się do Dawcy z wdzięcznością i zrozumieniem — stawiano by tylko jedno pytanie: „Jak mogę najlepiej wykorzystać dany mi talent, aby przyniósł jak najwięcej pożytku, a nigdy nie wyrządził szkody?" Trzeba by słowo „mam" zamienić na „otrzymałem", a skoro „otrzymałem", to na to, aby rozwijać, powiększać, ulepszać, pomagać, mnożyć — skoro to, co otrzymałem jest dla mnie „dobrem" — więc, aby mnożyć dobro, a nie niszczyć. Bóg czyni nas swoimi pomocnikami, udziela nam ze swojej Pełni tyle, ile każdy z nas zdolny jest udźwignąć — po to, aby dać nam szczęście pomnażania dobra. Każdy, kto choćby podświadomie stosuje się do Jego woli, jest szczęśliwy. Cieszy się i umie się posługiwać darem tworzenia rolnik, ogrodnik, hodowca, artysta... (...)
Nawet dar leczenia zużytkowano na okaleczanie i mordowanie ludzi (weź Ravensbruck), tak jak odkrycia Pasteura obraca się obecnie na produkowanie broni bakteriologicznej. Nie potrzeba wojny, w razie trzęsienia ziemi na przykład nie można zabezpieczyć dobrze takich hodowli, tym bardziej że nikomu to na myśl nie przychodzi. Jak zawsze, ludzie produkujący śmierć myślą najpierw, jak ją najlepiej rozszerzyć, a później — jak przed nią ochronić chociażby własną ludność.
Wracając do sedna sprawy. Prawdziwym „złem" jest zła wola ludzka wykorzystująca otrzymane dary w celach destrukcyjnych. Wszystko jedno, czy darem będzie zdolność logicznego myślenia, przewidywania, talent twórczy, jasność i precyzyjność w obserwowaniu zjawisk i wysnuwaniu prawidłowych wniosków, zdolności organizacyjne, pedagogiczne, umiejętność leczenia, kierowania, gospodarowania itd. Najwięksi święci i najwięksi zbrodniarze operowali tymi samymi darami, odmienny był tylko kierunek ich używania. Jeżeli wykorzystywali je zgodnie z planami Bożymi — których celem jest zawsze rozwój miłości, a więc powolny wzrost zrozumienia, współpracy i miłości społecznej wewnątrz ludzkości — wynikiem było pomnażanie wspólnego dobra: rozwój sztuki, wiedzy, filozofii, higieny, stosunków społecznych: więcej szczęścia, więcej dobroci, miłosierdzia i miłości, a także więcej mądrości.
A więc w skrócie – „złem” nie jest tylko zło moralne (a więc wyrządzenie krzywdy drugiemu), ale każde przeciwstawianie się Woli Bożej.
Po drugie: Gdyby ludzkość (w poszczególnych ludziach) stale pamiętała o tym, że wszystko otrzymała, i umiała odnosić się do Dawcy z wdzięcznością i zrozumieniem — stawiano by tylko jedno pytanie: „Jak mogę najlepiej wykorzystać dany mi talent, aby przyniósł jak najwięcej pożytku, a nigdy nie wyrządził szkody?" Trzeba by słowo „mam" zamienić na „otrzymałem", a skoro „otrzymałem", to na to, aby rozwijać, powiększać, ulepszać, pomagać, mnożyć — skoro to, co otrzymałem jest dla mnie „dobrem" — więc, aby mnożyć dobro, a nie niszczyć. Bóg czyni nas swoimi pomocnikami, udziela nam ze swojej Pełni tyle, ile każdy z nas zdolny jest udźwignąć — po to, aby dać nam szczęście pomnażania dobra. Każdy, kto choćby podświadomie stosuje się do Jego woli, jest szczęśliwy.
I w konsekwencji Prawdziwym „złem" jest zła wola ludzka wykorzystująca otrzymane dary w celach destrukcyjnych. Wszystko jedno, czy darem będzie zdolność logicznego myślenia, przewidywania, talent twórczy, jasność i precyzyjność w obserwowaniu zjawisk i wysnuwaniu prawidłowych wniosków, zdolności organizacyjne, pedagogiczne, umiejętność leczenia, kierowania, gospodarowania itd. Najwięksi święci i najwięksi zbrodniarze operowali tymi samymi darami, odmienny był tylko kierunek ich używania. Jeżeli wykorzystywali je zgodnie z planami Bożymi — których celem jest zawsze rozwój miłości

czwartek, 28 kwietnia 2011

Długość życia

— Długości waszego życia znać nie możemy. O tym decyduje sam Bóg i On wybiera czas najlepszy — tak jak było ze mną. Tak że nieraz czas śmierci jest zależny od nas samych. Bóg może nasze życie skrócić, abyśmy nie zaszkodzili bardziej sobie i bliźnim. Może też przedłużyć, abyśmy mieli czas na przejrzenie, np. w bólu czy chorobie, lub wykorzystali je jak najlepiej, oddając je wtedy z ufnością Opatrzności Bożej.

Nic dodać, nic ująć.

sobota, 23 kwietnia 2011

Co jest ważne — tam?

Mówi Matka.
 
— Jeżeli chodzi o Bartka, to mówiłyśmy ci, że nie zawiedziesz się na nim. Jego „złe" cechy były związane z jego ludzkim orga- nizmem. Te sprawy tutaj opadają z czło- wieka jak stare ubranie, a pozostaje to, czym żył naprawdę, co kochał, ku czemu dążył, z czym walczył i czasem ilość upadków jest zależna od trudności wybranej drogi. Ten, kto na wszystko się godził, dostosowy- wał, zawsze szedł z prądem — wybierał drogę ułatwioną, wygodną, na której trudno się potknąć, ale też taka droga prowadzi często donikąd — jest jak pętla, jak obwodnica dookoła własnej osoby. I tacy, którzy wydają się wam „porządnymi obywa- telami", jak ty mówisz, są ludźmi, którzy tu przychodzą „z pustymi rękoma", nadal ślepi i głusi — ale z własnego wyboru, dla wygody osobistej. Natomiast tacy jak Bartek, którzy z reguły przeciwstawiają się kompromisom, muszą wybierać i konsekwencje walki — życie trudne, jak po grudzie; jeśli często upadają, to przecież dlatego, że są bardzo obarczeni.
Tu się inaczej patrzy, a moja ukochana książka „Moc i chwała" Grahama Greena ma właśnie „nasze" spojrzenie. Ważne jest niepoddawanie się, wierność własnemu wy- borowi, nieustawanie w wysiłkach pomimo przeszkód — a upadki bywają miarą wielkości przeszkód w stosunku do sił człowieka (danych mu). Bartek miał taką właśnie drogę, zbyt ciężką na jego siły fizyczne i psychiczne, na jego wrażliwość, zdolność odbierania cierpienia i wytrzy- małość nerwową, bardzo już słabą. Często to, czego się człowiek wstydził „w życiu", tu jest mu zaszczytem, zwiększa jego „dorobek". Dlatego nic się nie przejmuj opiniami o Bartku, nawet gdybyś usłyszała złe. My go znamy takiego, jakim jest, a widzę, że i ty, córeczko, już go dobrze poznałaś.

Jakże fałszywy obraz ludzi sobie tworzymy, gdy tego wszystkiego nie wiemy, co widoczne jest tam. ...czasem ilość upadków jest zależna od trudności wybranej drogi
czy my potrafimy tak patrzeć na ludzi?
Ważne jest niepoddawanie się, wierność własnemu wyborowi, nieustawanie w wysiłkach pomimo przeszkód — a upadki bywają miarą wielkości przeszkód w stosunku do sił człowieka (danych mu).



piątek, 15 kwietnia 2011

Tu nikt aureoli nie nosi

— Tu nikt aureoli nie nosi, a poziom rozwoju wewnętrznego, czyli stopień czystej Miłości Boga w człowieku, przejawia się jako energia, siła, blask, szczęście, wszystko ra- zem.

A tu na ziemi czasami odnoszę wrażenie, że nie widać już nic poza aureolą..

niedziela, 20 lutego 2011

Śmierć. Sens życia (2)

Mówi Bartek.
Właśnie na tym polega cała rzecz, żeby zawierzyć Bogu, skoro sam przyszedł i dał świadectwo — sobą. Ale my, ludzkość, chcielibyśmy uwierzyć nie Bogu, a sobie. A przecież jeśli własnymi zmysłami nie możemy ocenić nawet świata ziemskiego, jak oczyma — biegu atomów, a rękoma — ich ciężaru, tym bardziej nie możemy poznać świata duchowego. Po prostu jest za subtelny. Istnieje, ale to my jesteśmy zbyt prymitywni, aby móc Go rozpoznać, póki żyjemy. Nie On jest „mało realny", ale my, ludzie, jesteśmy „gruboskórni" jak dinozaury. Owszem, mamy umysł, mamy środki przekazu, mamy logiczne sprawdziany, mamy sumienie, które nam mówi, i to jakże wyraźnie, co i jak, ale chcielibyśmy ten świat „mieć", „widzieć", „dotykać", zanurzyć się weń, a wtedy dopiero... „raczyć przyjąć". No to po co byłoby życie na ziemi takie właśnie, które jest próbą naszej wiary, naszego zaufania, naszej dojrzałości do „tamtego świata"? Jak moglibyśmy tu (w niebie) istnieć, nic nie rozumiejąc, nic nie zdecydowawszy, niczego nie wybrawszy? Właśnie życiem mamy dać odpowiedź, czy pragniemy rozwoju w nas dobra. I do jakiego stopnia pragniemy: czy trochę tylko, czy pomimo wszystko? I co w ogóle uznajemy za dobro? Trzeba wybrać i dążyć, po prostu coś pokochać i dążyć do zjednoczenia się ze swoją miłością, iść ku niej. Tu dojrzewamy, ale wybór, wybór jest wasz, póki żyjecie i tylko wtedy! Całym życiem „uzdalniacie się" jak gdyby do przyjęcia naszego sposobu istnienia lub szykujecie sobie niemożność istnienia „w Bogu". Pamiętaj, że tęsknota, pragnienie sprawiedliwości i dobroci jest wzywaniem Boga, a opowiedzenie się za prawem do sprawiedliwości, prawem do wolności wyboru, prawem do uszanowania godności ludzkiej w człowieku jest opowiedzeniem się za Dawcą praw. Czciliśmy Go nie poznając Jego samego pod zasłonami praw, ale za nie byliśmy gotowi na śmierć. Ot, cała tajemnica „polskiej drogi". Mamy na niej bardzo wielu męczenników, a warunki umierania bardzo skutecznie zastępowały „czyściec".

Szczególną uwagę zwracam na te dwa zdania:
Tu dojrzewamy, ale wybór, wybór jest wasz, póki żyjecie i tylko wtedy! Całym życiem „uzdalniacie się" jak gdyby do przyjęcia naszego sposobu istnienia lub szykujecie sobie niemożność istnienia „w Bogu".
Czyściec jest po to, by mogła w pełni dojrzeć nasza miłość, ale ostateczny podział za zbawionych i potępionych następuje w chwili śmierci – to wtedy wybieramy Boga, lub Go odrzucamy, a wybierzemy, lub odrzucimy zależnie od tego jakie były nasze pragnienia za życia.



wtorek, 8 lutego 2011

Śmierć. Sens życia (1)

Mówi Bartek.
— Cieszymy się widząc, że nas rozumiesz i słyszysz. To tak, jak pośród mnóstwa głuchych ludzi trafić na tego jednego, z którym można się porozumieć, a przez niego z resztą. (...) Trudno, żeby wszyscy, przecież to jest właśnie rozdział, oddzielenie; to jest prawdziwy skutek śmierci, bo ona jako taka nic dla nas nie znaczy, lecz odcina nas od siebie, czasem strasznie gwałtownie, odłącza od wspólnego działania, „wyłącza z obiegu". Dla was jest to nagłe opustoszenie, ubytek towarzyszy pracy czy walki, poczucie tęsknoty, smutku, ciężaru, a dla tych co odchodzą — żal za nie wykonanym zadaniem, odczucie waszego smutku i bezradność z powodu niemożności porozumienia się, ale także wkraczanie w inny świat, nowy i poczucie własnej nieśmiertelności. Widzisz, ono jest radością, niespodzianką na miarę Boga, ale przecież my o tym wiemy, przez całe życie słyszymy i... nie bierzemy pod uwagę. Ta świadomość, że się zlekceważyło najważniejsze dla nas sprawy, przygnębia — jak inaczej każdy z nas żyłby, gdyby mógł żyć jeszcze raz, zachowując świadomość naszego świata.
Do tej pory Bartek podkreślał, że to życie po tamtej stronie jest kontynuacją naszego życia tu na ziemi. Podkreślał więc to, co zapewne dla niego samego było największym zaskoczeniem, podkreślał to, co najbardziej odbiega od stereotypowych wyobrażeń. Dziś podkreśla jednak to, co w naszych wyobrażeniach właśnie funkcjonuje – rozdział, oddzielenie; to jest prawdziwy skutek śmierci.
To rzeczywiście musi być bardzo trudne – znać sens życia, rozumieć znacznie więcej, niż najmądrzejszy człowiek spośród żyjących, współ-odczuwać z każdą bliska osobą pozostawioną tu na ziemi, a jednocześnie nie móc tego przekazać tym osobom. Cieszymy się widząc, że nas rozumiesz i słyszysz. To tak, jak pośród mnóstwa głuchych ludzi trafić na tego jednego, z którym można się porozumieć, a przez niego z resztą - te słowa przemówiły do mnie najsilniej.
Pamiętajmy – to również od nas zależy, czy jesteśmy głusi…



środa, 26 stycznia 2011

Rocznica śmierci

Mówi Matka.
— Napisałaś „rocznica śmierci", a przecież wiesz już, że to inaczej wygląda. Rocznica naszego fizycznego rozstania się — tak można by ją nazwać. Ja mówię: dzień mego wyzwolenia, przybycia do Jego królestwa, dzień spotkania się z Królem i Zbawcą, i Przyjacielem najbliższym, dzień otwarcia oczu, odzyskania pełni świadomości, dzień prawdziwych i uroczystych narodzin, przybycie do swojego domu. Czyż może być coś piękniejszego?
Mamy za czym tęsknić.


piątek, 21 stycznia 2011

Dojrzałość

— Kto jest dojrzałym człowiekiem, ten zdolny jest do współczucia, zrozumienia. W dojrzałości człowieka przejawia się opiekuńczość, spieszenie z pomocą.
To je po prostu odruch, a nie zastanawianie się – pomóc, czy nie pomóc. Dlatego mówimy spieszenie z pomocą.

niedziela, 16 stycznia 2011

O doskonałości

— Widzisz, doskonałość bez wad nie istnieje na ziemi. Nawet święci nie byli „wyprani" z indywidualnych cech charakteru, raczej przeciwnie, byli bardzo odrębni i wielu ludziom byli solą w oku — a mowa o tych, co doszli do bardzo pełnego, wysokiego stopnia rozwoju wewnętrznego. Ty masz drogę przed sobą: stajesz się, a nie „jesteś". Zresztą stawać się tu, na ziemi można by jeszcze lepiej, doskonalej, czyściej. Radzę ci z góry założyć, że doskonałością idealną nie będziesz (zresztą, jeśli ci się ktoś taką wydaje, są to na pewno skutecznie stwarzane pozory lub absolutna obojętność na sprawy bliźnich; stąd spokój i samozadowolenie). Nikt tego od ciebie nie wymaga. Masz stawać się coraz bardziej sobą, a nie czyimś odbiciem.
I pamiętajcie jeszcze o jednym – to ci niedoskonali czynią dobro. Bez tych niedoskonałych czyniących dobro, dobra nie byłoby w ogóle…