poniedziałek, 22 grudnia 2014

Polegamy na Nim dla Niego samego

Na ziemi nie stoi temu na przeszkodzie nic prócz naszego braku miłości (mówię znowu o wierzących w Boga, ale nie wierzących — Bogu). Jeżeli Ojciec nasz mówi nam, że nas kocha, musimy Mu zawierzyć (wedle Jego stosunku do nas, a nie naszego do nas samych). Odrzucając osobę własną z jej ograniczonością, jej brakiem miłości, jej nicością, a skupiając się na Nim samym, przestajemy odmierzać, sprawdzać, porównywać, czyli robić błędy. Polegamy na Nim dla Niego samego — tak jak dziecko, które ufa ojcu, bo jest jego ojcem, a na myśl mu nie przychodzi pytanie, czy ojciec może kochać takie dziecko jak ono.
Ufność — to zawierzenie miłości Boga, o której On sam nam świadczy; i to powinno wystarczyć. On mówi nam, że kocha nas bez granic, i tak jest, ponieważ stworzył nas z miłości. Przyjmując Jego zapewnienie miłości całym sobą, jak dziecko, oddajemy się Jemu, pogrążamy się w ciemnym (dla rozumu) zawierzeniu Jego miłości — z poczuciem całkowitego bezpieczeństwa, bez przewidywań, niepokojów i trosk. To odtąd będą Jego troski i niepokoje — nie nasze. Absolutna radość, beztroska i spokój wewnętrzny — to dary Jego dla tych, co Mu ufają, to największa, najintymniejsza, najbardziej bliska Jego serca droga ku wieczystemu współżyciu z Nim i, jak widzisz, jedyna logicznie słuszna; dodam też, że przynosząca największe i najszybsze rezultaty.

Zwrócę tylko uwagę na to zdanie w nawiasie - mówię znowu o wierzących w Boga, ale nie wierzących — Bogu, które poprzedza uwaga o naszym braku miłości. Bo to w nim zawarte jest to, co różni tych którzy zatrzymali się w rozwoju swojej wiary od tych, którzy mieli odwagę pójść dalej. Wszystko zaczyna się od pokochania Boga – jeśli pokochamy, zaczynamy Mu ufać, tak jak dzieci ufają kochającemu ojcu. Nasze spojrzenie na siebie samych staje się nieistotne, bo ważniejsze jest to, że On nas kocha i prowadzi po takich drogach, które są dla nas najlepsze – Jemu możemy oddać wszystkie troski i niepokoje, jakie na nas przychodzą. Absolutna radość, beztroska i spokój wewnętrzny — to dary Jego dla tych, co Mu ufają.

sobota, 5 lipca 2014

O ufności

24 IX 1974 r. Mówi ojciec Ludwik.

Widzisz, przez brak rozeznania ludzie wszystkich pokoleń usiłują, operując właściwościami swej natury fizycznej, a więc środkami danymi im dla zagospodarowania ziemi (opartymi na prawach Bożych dla materii wszechświata: czas, przestrzeń, ciążenie itp.), usiłują — powtarzam — zbadać duchową treść i wszechświata, i Jego Stwórcy. Stosując tę samą miarę do spraw wymiernych, jak i nie podlegających żadnej mierze „fizycznej", ludzie gubią się, wynikiem czego jest określenie „wielkości" miłosierdzia Bożego, „granic" Jego możliwości, Jego dobroci — względem własnej mizernej natury ludzkiej. Ograniczając tak wszechmoc Boga, którą się teoretycznie uznaje, ale w stosunku do ludzi, specjalnie do siebie, umniejsza na miarę własnej wielkoduszności, dobroci, lojalności — sprowadza się Boga do wymiarów ludzkich, zamiast zanurzyć się „z głową" w nieskończonej naturze Boga.
Jedynie prawidłowy bowiem jest taki stosunek stworzenia do Stwórcy, który zezwala na objęcie skończoności przez Nieskończoność. Takie zezwolenie w duchowym świecie wolnych bytów możliwe jest jedynie przez miłość. I taka jest rzeczywistość domu Bożego.

Wielokrotnie o tym pisałem, że w dniu sądu tylko my sami możemy odrzucić Boga. Tu na ziemi dotknięci skutkami grzechu pierworodnego tracimy pierwotną jasność rozeznania dobra i zła – całymi latami możemy wybierać zło pozostając w przekonaniu, że wybieramy dobro. Przechodząc na tamtą stronę życia, tę pierwotną jasność odzyskujemy – patrzymy na własne życie oczami Boga. Rodzi się w nas żal z powodu krzywd, jakich wcześniej nie dostrzegaliśmy, a które wyrządziliśmy innym; nasze serce przywiera do Boga i od tej pory nie pragniemy niczego bardziej, niż tego, by rozdawać innym Bożą miłość…
I tak się dzieje niezależnie od tego, jak wielkie by były te krzywdy innym zadane – taka przemiana będzie obejmować największego nawet zbrodniarza i nie ma najmniejszego powodu, dla którego Bóg nie miałby mu okazać swego nieskończonego miłosierdzia…
Jedynym zagrożeniem dla człowieka jest jego pycha – grzech wszechobecny w życiu człowieka, może tak nadymać jego ego, że na tym sądzie on sam może odrzucić Boga! To nie Bóg go odrzuci, lecz on odrzuci Boga! Miłosierdzie Boże jest nieskończone, ale człowiek w swojej wolności może wzgardzić nawet tym nieskończonym miłosierdziem.

piątek, 6 czerwca 2014

Dojrzewanie do dobrej śmierci

23 III 1973 r. Mówi Matka.
— Nie chodzi o to, by śmierć od każdego odsuwać, bo tego zrobić nie można i nie ma potrzeby. Chodzi o coś o wiele poważniejszego: o to, aby ludzie byli o wiele bardziej dojrzali w momencie śmierci. To nie powinien być przypadek, zaskoczenie, a spokojne przejście do nowego życia.
— Czy można się nie lękać? Przecież jest strach przed śmiercią.
— Wiem, że każde rozdarcie więzów miłości napawa nas (ludzi) przerażeniem, dlatego — pomyśl sama — gdybyśmy zawczasu naszą największą miłością uczynili Chrystusa, szlibyśmy ku Niemu z radością.
— A gdy umiera ktoś młody?
— Tak, masz rację, ludzie młodzi, którzy tu, na ziemi pozostawiają całe swoje otoczenie, przyjmują to jako krzywdę, bo po pierwsze sami zostali wyłączeni ze swojego środowiska, a po drugie mają poczucie, że jeszcze nic nie zrobili, nic z siebie nie dali, albo za mało wzięli, jeśli są na poziomie „Kali brać".
— To dlaczego Pan zabiera ich tak wcześnie?
— Jeśli Bóg jest dawcą życia, On je też zabiera wtedy, kiedy zechce. Jego decyzja jest z Jemu wiadomych powodów najlepsza dla danej osoby. Możesz mi wierzyć, że On oszczędza nam cierpień i tragedii, a przede wszystkim upadków. Pamiętaj, że zabierając kogoś z ziemi nie strąca go „gdzieś w nieszczęście", a zabiera sobie, najczęściej wprost do siebie. Pomyśl inaczej: masz obiecane wspaniałe możliwości pracy po szkole powszechnej, gimnazjum i studiach wyższych, a jeszcze do tego czeka cię praca magisterska i doktorska. Oczywiście, że wiele się w tych długich latach nauczysz, a oprócz tego wiele przeżyjesz przyjemności, ale tak bardzo zmieszanych z kłopotami, niepowodzeniami, zawodami i przeżywaniem cudzych utrapień, chorób i śmierci, że w gruncie rzeczy ta cała radość na co dzień jest trudna do uzyskania; nie czuje się jej tak, jak by należało. Jeżeli przy tym mało jeszcze możesz z siebie dać, bo mało umiesz albo nie masz warunków, żeby móc tak służyć sobą, jak byś chciała, to te lata pozostają nauką, nauką, nauką... — mozolną i żmudną w codziennym życiu, złożonym z tysięcy kłopotów, zwłaszcza u nas teraz, gdzie życie jest tak jednostajne i tak przyziemne, że pozostawia za sobą tylko niespełnione marzenia i tęsknotę do prawdziwej twórczości. Mówię o życiu wszystkich nas, tzw. szarych ludzi. Bo dla Niego nikt nie jest „szary"; to my się sobie tacy wydajemy i tak widzimy innych. Ale o ile ktoś nie dąży do kariery „po trupach", bezwzględnie i przy pomocy wszystkich środków (niszcząc przy tym swój charakter), to jego życie zawsze zawiera mniej osiągnięć (efektów zewnętrznych), niżby pragnął.
A teraz wyobraź sobie, że mówią ci nagle, że będziesz się uczyła zupełnie inną metodą: szybko, radośnie i bez codziennych kłopotów w warunkach pozwalających na całkowite skoncentrowanie się na tym, do czego dążysz — ale nie tu. Musisz wyjechać daleko i zacząć życie w nowym środowisku sama (czyli wyłączona ze znajomego ci i często bardzo bliskiego środowiska). Jeżeli zaufasz Osobie, która cię przenosi, pozbywasz się całego balastu niepokoju, a jeśli zaufasz, że tak będzie dla ciebie najlepiej, możesz zaczynać nowe życie z radością lub chociażby ze spokojem.

Mnie jest łatwo o tę gotowość - bo nawet jeśli niczego sobie nie wymyśliłem, to i tak wiem, że nie mogę tak służyć sobą, jak bym chciał - po prostu ani mi to wychodzi, ani nie ma tych, którzy odczuwaliby jakąkolwiek tego potrzebę... A więc jest w tym coś ze zwykłej rezygnacji...
Życzę więc każdemu, by dojrzewał do tej gotowości przy pełnym poczuciu własnej wartości...

sobota, 31 maja 2014

O miłosierdziu Bożym dla skrzywdzonych (3)

Bóg nie może być „zaślepiony", ale można tak to określić: Jeżeli ktoś z was zostaje skrzywdzony przez innych ludzi, Jego sprawiedliwość wymaga, aby krzywda została wyrównana. Jeżeli odebrano życie — Jego dar, rozwój w czasie — On krzywdę naprawia sam, wedle swoich miar: wieczność z Nim za życie (choćby miało trwać tylko o minutę dłużej, ale to wie tylko On). A ponieważ człowiek nie jest w „białej szacie godowej", przeto Chrystus też ukrywa swoją królewskość. Wtedy, gdy zniża się do największej nawet małości, stając się samą najcichszą, wzruszającą dobrocią, która przyciąga, koi i uspokaja, która jest miłością wszystkich matek — wtedy Chrystus, Pan nasz, jest najpiękniejszy! Wtedy zdobywa serca ludzi niegotowych. Takiej miłości nie oprze się nikt, nawet najbardziej „zakamieniały grzesznik", taki, który umiera zwątpiwszy w dobro na świecie, w Boga i w Jego sprawiedliwość, nie wierząc już w nic, ulega natychmiast miłosierdziu Bożemu — gdyż byt duchowy, stworzony, zna swego Ojca i głos Jego rozumie. Im bardziej głodny był i spragniony miłości, z im większym jej brakiem się spotykał, tym silniej reaguje na nią.
Chrystus, aby ułatwić nie przygotowanym spotkanie ze sobą, ukrywa swoją wielkość, ale wtedy, gdy krzywda jest przyczyną nieprzygotowania. W przypadkach, kiedy zła wola, pycha czy nienawiść odrzucała Boga stale i systematycznie, kiedy człowiek świadomie deptał prawa Boże i walczył z nimi, szczególnie gdy przekreślał swoim postępowaniem prawo miłości bliźniego, umierając spotyka prawdę w całym majestacie, i w obliczu Boga, Dawcy praw i życia, osądza się sam; sprawiedliwie, gdyż byt duchowy kłamać sobie nie może.
Bóg jest sprawiedliwy wówczas, gdy wstrzymuje swoje działanie, swoją miłość współczującą i pragnącą uszczęśliwiać. Czy wiesz, kiedy to może nastąpić? Kiedy wolny byt duchowy, przezeń do bytu powołany, odrzuca stale i dobrowolnie miłość swego Ojca. Ale w stosunku do nas, ludzkości, tak bardzo ślepej, tak potrzebującej Go, tak bezradnej i błądzącej bez Jego pomocy Bóg jest miłosierny nieskończenie, a każda krzywda Jego miłosierdzie wzmaga. Pomyśl, że życie dał nam, abyśmy wolni i swobodni mogli sami wybierać.
On chce być Bogiem wolnych. Pragnie tylko wzajemności. Dla uzyskania jej daje nam czas potrzebny dla dokonania wyboru. Ale jeśli jedni drugim ten czas odbieramy w sposób tak okrutny, że uniemożliwiamy im zrozumienie i pragnienie miłości, Bóg czyni wybór sam: zagarnia ich sobie bez względu na czystość, gdyż płaci za nich swoją nieskończoną ponadczasową ofiarą Krwi i czerpie szczęście z ich wdzięczności; i to są ci „włóczędzy pozbierani z gościńców" i zaproszeni na Gody. Tylko że w domu Króla nie ma już żebraków. Są tylko ukochani i kochający synowie.
Zwracam uwagę na to, że nawet ten, kto zawsze odrzucał Boga w chwili śmierci osądza sam siebie (o tym pisałem od zawsze). Ale zwracam też uwagę, że inaczej wtedy Boga widzi ten, któremu życie skrócono (odczuwa tylko miłość), a inaczej ten, który miał czas przygotować się na swoją śmierć.


środa, 28 maja 2014

O miłosierdziu Bożym dla skrzywdzonych (2)

Wszystko to, co nas spotyka, jest szansą, okazją, propozycją Bożą daną nam do wykorzystania. Ból, choroba, kalectwo — to propozycje niesłychanie konkretne, wyraźne, jasno określone i dla natur umiejących walczyć z przeszkodami „materialnymi", a nie pojmujących przeszkód natury duchowej (np. samotność, brak zrozumienia i miłości, brak zdolności lub nieśmiałość, skrupuły) — jest to najłatwiejsze zadanie. Człowiek widzi jasno, kiedy zwycięża i kiedy nie zdaje egzaminu, sam się sprawdza i może sam kierować swoimi postępami. Chrystus Pan uzdrawiał tych, którym to nie przeszkodziło w dalszym rozwoju wewnętrznym. My natomiast, nie wiedząc o tym, mamy obowiązek pomagać każdemu w jego drodze, gdyż nigdy nikomu nie zaszkodziło współczucie i miłość, natomiast obojętność, nieczułość, bezlitosność, a także często spotykana pogarda dla kalectwa, lekceważenie osób chorych lub słabych, wyśmiewanie lub tolerowanie tego (np. u źle wychowanych dzieci) jest dorzucaniem ciężaru tym, co się już i tak uginają pod własnym — jest grzechem przeciw miłosierdziu. Nie tylko możemy przyczynić się przez to do klęski drugiego człowieka w walce o siebie, ale także zamykamy drogę do siebie miłosierdziu Bożemu.

Jeszcze raz:
  • Chrystus Pan uzdrawiał tych, którym to nie przeszkodziło w dalszym rozwoju wewnętrznym.
  • nigdy nikomu nie zaszkodziło współczucie i miłość, natomiast obojętność, nieczułość, bezlitosność, a także ... pogarda dla kalectwa, lekceważenie osób chorych lub słabych, wyśmiewanie lub tolerowanie tego ... jest dorzucaniem ciężaru tym, co się już i tak uginają pod własnym
  • Nie tylko możemy przyczynić się przez to do klęski drugiego człowieka w walce o siebie, ale także zamykamy drogę do siebie miłosierdziu Bożemu.



niedziela, 25 maja 2014

O miłosierdziu Bożym dla skrzywdzonych (1)

12 IX 1972 r. Mówi ojciec Ludwik.

— Będziemy mówili o miłosierdziu. Akt uzdrowienia jest oczywiście czynem miłosierdzia, ale Chrystus wiedział, komu może je świadczyć. Dla wielu ludzi cierpienie jest jedyną możliwością stania się lepszym, ponieważ ból czy kalectwo ogranicza ich możliwości błądzenia lub wyrządzania zła. Dla innych jest szansą wyrobienia w sobie hartu, woli, opanowania, a także zyskania dystansu w stosunku do wielu błahych spraw życia codziennego, w których utonęliby, podczas gdy przez kalectwo np. uzyskują więcej czasu na refleksję, na zastanowienie się nad sobą, no i zdobywają się na pogodę, pogodzenie się z losem, a w ogóle mogą zyskać nieskończenie wiele. Tak samo przezwyciężanie bólu czy kalectwa uczy zwyciężać. Jest to forma walki z materią, tak jak dla innych ludzi jest nią leczenie chorób, walka z głodem, pokonywanie przeszkód natury duchowej. Jeżeli Bóg daje człowiekowi taką drogę dojrzewania — bo tak to można określić — jest to na pewno ta droga, na której dany człowiek osiągnie największe rezultaty, oczywiście jeżeli ją wykorzysta.
Nie powinniśmy się bronić przed cierpieniem - przed rozpaczą, tak, ale nie przed cierpieniem. On nie zadaje nam cierpienia, ale dopuszcza je, gdy z tego cierpienia można wyciągnąć jeszcze większe dobro. 
Gdy więc spotka nas cierpienie, pytajmy Pana czemu ono służy.


piątek, 16 maja 2014

Na ziemi opowiadamy się za prawami Bożymi lub przeciw nim

14 II 1973 r. Mówi ojciec Ludwik.
— Mówiłem ci w innych rozmowach o tym, że pojmowanie naszego życia po śmierci ziemskiej jako stagnacji to absolutny błąd. Stagnacja to bezruch, śmierć. „Jam jest Bogiem żyjących, a nie umarłych" — i to ci mówiłem, a teraz powtarzam raz jeszcze w powiązaniu z dzisiejszym tematem. To, co rozumiemy źle jako brak możności zasługi, a więc w takim razie brak działania, polega na niezdolności do wyobrażenia sobie siebie w innych stosunkach jak ludzkie.
Tu, na ziemi istnieje wybór ogólnie mówiąc za prawami Bożymi lub przeciw nim. Wybierając służbę Bogu nie tyle nagradzamy się czy „zasługujemy", ile wykazujemy zdolność do zrozumienia prawdziwego celu i sensu naszego świadomego życia — czyli uzdalniamy się do życia w Jego królestwie. Rozwijając w sobie miłość poprzez czyny służby wobec naszych bliźnich i otaczającej nas biosfery — stajemy się dojrzali, „wyrastają" nam odpowiednie dla życia z Nim „narządy duchowe". Instynkt społeczny każący nam darzyć, dzielić się, rozumieć, współczuć, pomagać, ratować, a nawet ofiarowywać się za to, co takiej ofiary potrzebuje — staje się w nas powoli głównym motywem działania. Przestajemy zagarniać ku sobie, a zaczynamy służyć coraz pełniej. Odwracamy się od własnego „ja", gdyż ponad nie zaczynamy stawiać dobro wspólne i w miarę naszego wzrastania wewnętrznego tylko ono staje się dla nas ważne.
W ten sposób rozwijamy w nas miłość i stajemy się współpracownikami Chrystusa na ziemi świadomymi swojej roli — powiększania miłości pomiędzy ludźmi. Wtedy wybór nasz zostaje utrwalony na zawsze, ponieważ czyniony w materii i w czasie nie może przebiegać dalej tam, gdzie czas i materia nie istnieją. Wchodzimy w nowe życie, w życie bytów duchowych, z wyborem uczynionym, a intensywność naszych „życiowych" wysiłków określa „rozmiar" naszego szczęścia. Im bliżej byliśmy prawdy, im więcej żyliśmy miłością, tym więcej szczęścia może nam dać Chrystus. Gdyż szczęście wieczne to nieustająca wymiana miłości pomiędzy Nim a nami, włączonymi w niezmierzoną wspólnotę miłujących się ludzi — ludzi w określeniu prawidłowym, na wieczność, a nie tylko w okresie czasowego wyboru.
Wybór już nie istnieje, więc nie może być „zasługiwania się". Odpada nadzieja i wiara, bowiem wiemy i przyjmujemy w prawdzie (byt duchowy nie może sobie kłamać, ponieważ jasno pojmuje). Pozostaje miłość, obejmując wszystkie nasze władze duchowe. A miłość to energia, która działa na zewnątrz, udziela się, darzy, dąży do zapełnienia tego, co jeszcze nie nasycone nią. Miłość jest jedna — Jego, w której żyjemy wszyscy i którą podzielamy. Jeżeli Bóg was kocha — w co nie wątpisz chyba — to jak my moglibyśmy was nie kochać, was, naszych najdroższych, walczących, cierpiących braci? Współpracujemy z Chrystusem Panem w Jego planach dla ludzkości, a cień takiej możliwości współpracy to te nasze „rozmowy". Możliwości są bezgraniczne, jak Jego miłość do nas, ale zależne od waszych sił, zrozumienia i szczerości intencji.

niedziela, 11 maja 2014

Syn królewski nie „zasługuje się" Ojcu — on Go kocha (2)

Bojowaniem jest żywot człowieczy na ziemi", walką piękną i pełną chwały, gdyż każdy z nas, ludzi, walczy nieustannie o swoje człowieczeństwo, o to, co w nas złożył Bóg. Trzeba to w ludziach zobaczyć i ocenić, bo nie wiesz, czy droga ludzka nie prowadzi poprzez upadki, tak innych, jak i twoje. Dlatego potrzebna jest tak bardzo wyrozumiałość, cierpliwość i zachęta, a nie odraza. W każdym człowieku cierpi jego człowieczeństwo tym bardziej, im bardziej jest stłamszone i poniżane. Ale wracając do twego pytania.
Terenem wyboru jest ziemia. W królestwie Bożym nie ma „ciemności", nie ma więc wątpliwości i możliwości pomyłek. Istnieje się w prawdzie, ale nikt już nie „wybiera" i przeciwności nie pokonuje, bo duch ludzki w Prawdzie będąc, opowiada się za nią stale (nie ulega już złudzeniom). Dlatego właśnie istnienie w Bogu jest szczęściem, że niepewność, trud i niepokoje pozostały za nami, a jest prawda, odwieczne pragnienie ludzkiego umysłu, i jest Miłość wypełniająca stęsknioną próżnię ludzkich serc — prawda, że Bóg jest miłością!
Bóg stworzył ludzkość i wskazał jej drogę, dał jej teren i warunki takie, jakie uznał za najodpowiedniejsze, a ponadto podarował nam wolną wolę, abyśmy sami mogli wybierać. To jest ten największy, najwspanialszy dar! Jeżeli możność samokreacji od embriona ludzkiego do człowieka dojrzałego, znającego samego siebie, świadomie uznającego Ojca i swoje synostwo mamy nazwać „zasługą", można przy tym pozostać. Ale też na tym próba się kończy. Kiedy syn zawoła „Ojcze!", Ojciec przyznaje się do syna. A w królestwie Ojca syn jest dziedzicem.

Syn królewski nie „zasługuje się" Ojcu — on Go kocha i uczestniczy w planach i działaniu Ojca w miarę swoich sił. W domu Ojca jest pełnia aktywnej miłości obejmującej to, co dany człowiek objąć może, ale nie ma już „zasług". Czy to rozumiecie?

środa, 7 maja 2014

Syn królewski nie „zasługuje się" Ojcu — on Go kocha

8 II 1972 r. Mówi ojciec Ludwik nawiązując do swoich wyjaśnień, których udzielał mi jeszcze „za życia".
— Widzisz, „zasługą" można określić dobry wybór tylko tam, gdzie są możliwości wyboru złego; pełnienie dobra wtedy, gdy można było czynić zło. Wydaje ci się to bardzo prymitywne, ale pomyśl o sobie. Gdy zło i dobro są bardzo dobrze „oświetlone" i widoczne w swojej właściwej postaci, nie może być pomyłki. Jednak na ziemi przeważnie zło przyjmujemy za dobro — w każdym razie dobro dla ciała; a iluż ludzi przestało utożsamiać się z ciałem?
Życie jest sumą naszych codziennych wyborów. Może też być w ostatnim momencie życia takie zrozumienie, które przekreśla dotychczasowe złe wybory, ale widzisz, niezręcznie jest określać jako „zasługę" wybór właściwy. Tak może rozumować małe dziecko, robiąc pierwsze kroki od ojca do matki i oczekując pochwały. A przecież czyni to dla siebie, nie dla rodziców, chociaż ci okazują radość i chwalą maleństwo.
Człowiek w trakcie dorastania wewnętrznego coraz lepiej rozumie, że nie tyle „zasługuje się", ile „opowiada za dobrem" w miarę rozpoznawania go w otaczającym świecie. Gdy staje się mężem, rozumie, że nie on stworzył świat i nie on jest jego właścicielem, ale też poznaje obecne jego piękno i potencjalne możliwości dalszego tworzenia poprzez swój własny wkład. I wówczas staje się „robotnikiem winnicy Pańskiej" na służbie swojego kierunku miłości; gdyż cokolwiek w świecie pokocha nie dla siebie, w tym żyje Bóg. Gdy traci swoją „dziecięcą" wolność i „kto inny go przepasze i pójdzie, gdzie by nie chciał", kiedy był dzieckiem, bo na trud, na pracę, tak często niewdzięczną, na prześladowania i śmierć, gdy trzeba — wtedy już nie „zasługuje się", a służy miłości służbą, która jest honorem i najwyższym dostojeństwem człowieka. Służy z miłości i dobrowolnie, bo tak chce! Bo wybrał swoją drogę ku Dobru i każdy krok na niej jest krokiem wojownika, co walczy, a nie kupczyka sprzedającego swoje usługi. Czyż Bóg kupuje to, co dał od dawna z miłości?


sobota, 3 maja 2014

Chrystus zawarł z nami „braterstwo krwi"

2223 IV 1973 r. Wielkanoc. Mówi ojciec Ludwik.
Dopuszczeni zostaliśmy do życia w szczęściu, do współuczestniczenia w szczęściu współżycia Trójcy Świętej — w Jezusie, gdyż tylko poprzez braterstwo z Nim staje się dla nas możliwe istnienie w królestwie Bożym. Zostaliśmy ochrzczeni Jego Krwią i ona pieczętuje to braterstwo. Na każdym z nas w momencie chrztu świętego spoczywa piętno Krwi Chrystusowej.
(…)
Jednak wyłącznie my sami możemy wyrazić zgodę na przyjęcie nas do Wspólnoty Jezusowej lub odrzucić Jego Ofiarę, ponieważ w życiu duchowym nie istnieje mechaniczność. Każdy byt duchowy kieruje się wolą opartą na rozeznaniu w świetle sumienia, wedle miłości, którą się kieruje. Dlatego nie ma sprzeczności pomiędzy odkupieniem nas przez Niego, a naszą wolą przyjęcia tego daru lub odrzucenia go.
To ostatnie dla bytów duchowych poza granicą śmierci fizycznej staje się takim stanem cierpienia, które Kościół nazywa piekłem; stanem, a nie miejscem. Odrzucając bowiem Ofiarę Boga gardzimy Jego nieskończonym miłosierdziem i zrywamy przymierze przez Chrystusa nawiązane na nowo.
Bez Niego uczestniczyć w chwale Bożej nie jesteśmy zdolni, dlatego że to On za nas poręcza i On uzupełnia nasze braki z własnej pełni, a przechodząc do Jego królestwa zaczynamy istnieć w Nim — jak gałęzie zaszczepione na drzewie, bez tego niezdolne do życia, uschnięte. W Nim jest miłość, która jest energią, życiem bytów duchowych, jak sok jest życiem drzewa, które darzy nim najdalsze nawet gałązki i liście, ale o ile nie są złamane. Tu „złamać", zerwać ten obieg miłości możemy tylko my sami; Bóg — nie (tak jak drzewo nigdy nie okaleczy się samo). Drzewo — Chrystus Mistyczny w swojej chwale — pragnie rozrastać się „liśćmi", darząc je szczęściem.

środa, 30 kwietnia 2014

O Zmartwychwstaniu Pana Jezusa (2)

Widzisz, w planach Bożych konieczna była śmierć Zbawiciela i Jego zmartwychwstanie. Gdyby nie było śmierci, nie byłoby triumfu nad nią. Bóg ukazał ludzkości, że śmierć jest złudzeniem — a za nią stoi żywot wieczny, pełniejszy, radośniejszy, wolny, a przeznaczony synom Bożym, którymi jesteśmy. Jezus swoim przykładem odsłonił nam tę niesłychaną prawdę, dając kierunek i drogę, otwierając też jednocześnie bramę żywota i przyzywając nas ku sobie. Takie było Jego posłannictwo synowskie — wypełnione do końca. Jedynym motywem takiego działania może być miłość! I jeżeli zechcecie spojrzeć na dzieje ziemskie Jezusa z tego punktu widzenia, odsłoni się wam prawda. W tym przypadku warto zadać sobie odwieczne ludzkie pytania: „Po co?", „Dlaczego?" Odpowiedź jest zawsze ta sama: „Z miłości do nas!"
Widzisz, dla człowieka miłość bezinteresowna jest zrozumiała jedynie teoretycznie, gdyż w sobie jej nie mamy i mieć nie możemy: nie jest przynależna naturze ludzkiej. Jest naturą Boga!
Jednak odkąd Bóg podzielił z nami naturę ludzką, stało się możliwym dla nas wziąć udział w Jego naturze Boskiej. Ponieważ Bóg istnieje poza czasem, w wieczności, Jego życie ziemskie trwa nadal, w nas. Jezus Chrystus udziela się nam przenikając i obejmując swoją naturą Boską każdego z nas według jego pragnienia współżycia z Bogiem, tak że nie mając w sobie miłości, możemy nią żyć czerpiąc z nieskończoności natury Boskiej. Jest to współżycie z Bogiem, polegające na zezwalaniu, aby pustka naszej natury wypełniała się energią miłości Chrystusa Pana. Czyniąc w sobie miejsce na działanie Boże, zastępujesz powoli to, co w tobie marne, przemijające i niedoskonałe, udzielaną ci przez Jezusa Chrystusa Jego miłością, Jego wolą, Jego działaniem — czynieniem dobra. Taka jest droga prawidłowego rozwoju wewnętrznego — przeobrażanie się wewnętrzne, powolne i żmudne wymienianie tego, co przynależne ziemi, na to, co przynależy duchowi. (...)

Trzeba pragnąć zrozumieć swoją ludzką naturę i naturę duchową Boga, gdyż Jego dziećmi jesteśmy, z Niego powstaliśmy i do Niego wracamy w bólu i tęsknocie. A przecież nasz powrót może być radosny, szczęśliwy i szybki, prawda?

czwartek, 24 kwietnia 2014

O Zmartwychwstaniu Pana Jezusa

5 III 1972 r. Mówi ojciec Ludwik.                     
— Chcę z tobą porozmawiać o Zmartwychwstaniu Pana naszego Jezusa Chrystusa, bo chcę ci pomóc. Trudno ci zrozumieć sam fakt z-martwych-powstania, a przecież wydarzył się on tylko jeden raz w historii ludzkości. Chrystus wskrzeszał (ludzi), wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny też jest Jego działaniem, ale tylko On jeden sam wstał z martwych, ponieważ tylko On był (i jest) Bogiem-człowiekiem; Twórcą, a nie stworzeniem podlegającym prawom materii; Prawodawcą, a nie przedmiotem działania prawa.
Tak jak życiem udowodnił, że Bóg nas kocha bezgranicznie, tak śmiercią, a potem pokonaniem jej dowiódł, że jest Bogiem sam: prawdziwym Synem, a nie współwładcą swojej części królestwa; Tym, któremu ziemia i niebo służą; który mógł wszystko uczynić lub nie uczynić nic dla człowieka, a wybrał współuczestnictwo w losie człowieczym i wypełnił je aż do dna, aby przekonać nas o swej miłości.

Zmartwychwstanie jest działaniem Boga, nie człowieka. Chrystus przemieniony, to już Bóg: zachowujący ciało ludzkie, przemienione, przenikające przez zamknięte drzwi, a więc zupełnie odmienne od naszego, nie podlegające prawom materii, a przecież zachowujące ślady męki; Bóg-Człowiek nadal jest nieskończenie kochający, cierpliwy, wyrozumiale pozwalający na badanie swoich ran, jedzący i pijący wraz z ludźmi, ale już zwycięski, nie podległy śmierci, cierpieniu i wszelkiej nędzy człowieczej.

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

NIECH BĘDZIE POCHWALONY JEZUS CHRYSTUS (5)

(Przypominam, że mówi to Ojciec Ludwik, będący już po tamtej stronie życia)
W naszym świecie rozwój ludzki trwa nadal, tyle że zawsze od etapu przerwanego śmiercią ciała. Bardzo często etapem tym jest tylko opowiedzenie się za jakimś dobrem, a to dopiero początek. Ponieważ ludzkość jest „żywa", więc rośnie i dojrzewa w swoim duchowym istnieniu. Jednak królestwo Boże otwarte jest dla tych, co „mają skrzydła", co je zdążyli wykształcić. Reszta rozwija się, ale inaczej niż na ziemi: przez tęsknotę za pełnią i zrozumienie swojej niedoskonałości. Kościół nazywa ten stan czyśćcem. W obrębie Kościoła powszechnego jest to Kościół cierpiący i chyba to określenie oddaje istotę stanu głodu i pragnienia Boga.
Poza obrębem Kościoła powszechnego ludzkości istnieje nieskończona ilość bytów, ale nie będę ci o nich mówił. Są różne. Ludzkość ma własną drogę rozwojową; można z niej się wyłamać, nie chcieć jej, odrzucić — ale to już nie są nasi bracia na wieczność.

Niech będzie Pan pochwalony!

sobota, 19 kwietnia 2014

NIECH BĘDZIE POCHWALONY JEZUS CHRYSTUS (4)

Przecież, gdy chcemy, przez nasze ręce działa Bóg. Możemy rozdawać: dobro — nie nasze, miłość — nie naszą, pomoc — nie naszą. Wszystko możemy odmieniać, ulepszać, naprawiać — przede wszystkim siebie, później pomagać w tym innym. Przez nas może Bóg budować swoje królestwo na ziemi, a więc naszą pracą przyczynić się możemy do dojrzewania świadomości naszych braci. Kiedy oddajemy nasze życie w Jego ręce, stajemy się przyjaciółmi Bożymi, a wymiana miłości zaczyna w nas tworzyć nowego człowieka, gotowego do współżycia z Bogiem w Jego królestwie.

I to wszystko możemy zmarnować i przekreślić. Rozwój wewnętrzny człowieka na ogół dopiero kiełkuje na ziemi; później trwa w nieskończoności, ale od stopnia dojrzałości duchowej w momencie śmierci zależy jego późniejsza szczęśliwość. Sama śmierć jest tajemnicą Boga, jest tylko pewne, że dla szczęścia człowieka On wybierze czas najodpowiedniejszy z możliwych. (...)

środa, 16 kwietnia 2014

NIECH BĘDZIE POCHWALONY JEZUS CHRYSTUS (3)

Powiedziałem, że dla Boga nie jest ważne, kiedy człowiek się ku Niemu otworzy; ważne jest to tylko dla człowieka. Robotnicy ostatniej godziny i „dobry łotr" na krzyżu świadczą o stosunku Boga do człowieka. Bóg chce darzyć, gdyż Miłość kocha, i nic innego nie czyni i czynić nie chce. Istotą Miłości jest udzielanie się wszystkiemu, co jest jej spragnione. Ale to „coś" z tak niesłychaną wielkodusznością, zaufaniem i wspaniałomyślnością obdarowane wolną wolą po to, aby mogło samo iść, szukać, dochodzić i znaleźć — człowiek, musi sam siebie poznać, stać się ze stworzenia współtwórcą swoim, aby stać się partnerem Boga. Godność człowieka jest w istocie dowodem wielkości Boga.
Dlatego w każdej sekundzie swojego życia człowiek może stać się gotów do podjęcia swojego, przeznaczonego mu dziedzictwa, i wówczas Bóg ze swego miłosierdzia uzupełnia jego braki, choćby to było całe życie braków, a tylko ostatnia sekunda — przejrzeniem. Dla Boga nie czyni to różnicy, natomiast dla człowieka różnica jest ogromna, gdyż godność ludzka wymaga, aby za miłość oddać miłość. Wymiana miłości dostępna była człowiekowi zawsze, ale świadomość, że jej nie dał, gdy mógł, że nie zrozumiał, nie poznał, zmarnował wszystkie okazje i wszystkie dary, a przede wszystkim, że już stracił możliwość wykazania, udowodnienia, że chce współpracować z Bogiem — ta świadomość pozostaje. Wzrasta zrozumienie, a z nim pojmowanie swoich zmarnowanych możliwości bycia współpracownikiem Boga.

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

NIECH BĘDZIE POCHWALONY JEZUS CHRYSTUS (2)

Zrodzenie do istnienia jest dla nas jednocześnie pierwszym impulsem na drodze poszukiwania spełnienia. W potocznym tego słowa znaczeniu jest to „szukanie szczęścia" czy „pragnienie szczęścia". Istotnym szczęściem człowieka jest złączenie się z Bogiem (nie „zlanie się", a przylgnięcie doń, połączenie się — z własnej woli kierowanej zrozumieniem). Tym szczęściem jest zjednoczenie własnego niepełnego bytu z pełnią Bytu Bożego, uzupełnienie własnych braków pełnią Jego. Jest to możliwe, gdy przez człowieka uczyniony zostanie dobrowolny wybór przez odrzucenie wszelkich innych środków zaspokojenia „głodu szczęścia" dla ich niedoskonałości i całkowite oddanie się Bogu.
Im szybciej ten wybór będzie uczyniony, tym więcej Bóg może zdziałać przez człowieka. Zaś w konsekwencji wyboru następuje wysiłek człowieka. Im jest pełniejszy, wytrwalszy i żarliwszy, tym szybciej następuje „wypełnienie próżni" i uzupełnienie braków człowieczych przez darowane uczestniczenie w naturze Bożej. Ale dopiero od momentu porzucenia ciała ta niesłychana więź może się zacieśnić w całych jej możliwościach.
Ale wybranie Boga — pod postacią jakiejkolwiek z miłości, pod którymi się nam objawia, a najjaśniejszą z nich jest Jezus Chrystus — będzie zawsze wyrazem obudzenia się wewnętrznego, dowodem, że człowiek stał się świadomym siebie. Tak więc nie jest ważne dla Boga, kiedy człowiek zwraca się ku Niemu, ale czy w ogóle rozumie, gdzie jest jego ostateczny cel, gdyż Bóg odpowiada zawsze bezgraniczną miłością na wezwanie człowieka, ale nie narzuca siebie! Jego mądrość nie pozwala na ograniczenie wolności człowieka, tym bardziej człowieka niedojrzałego jeszcze do odrzucenia wszelkich innych iluzji, w których widzi swoje szczęście. Ale taki człowiek wejść do Jego królestwa nie może. Nikt nie żąda lotów od nieopierzonego pisklęcia; powietrze wtedy jest dla niego niedostępne, ale nie na zawsze.

sobota, 5 kwietnia 2014

NIECH BĘDZIE POCHWALONY JEZUS CHRYSTUS

9 I 1972 r. Ojciec Ludwik nawiązuje do mojej rozmowy ze znajomym, który mówił, że Bóg nie jest miłosierny stwarzając ludzi, bo większość z nich ma bardzo ciężkie życie i męczy się, a część zostaje potępiona.
(…)
Życie ziemskie jest wystarczającym okresem dla dokonania przeglądu możliwości, które daje, i zdecydowania się na wybór tego, co wyda się nam najwartościowsze, najlepsze. Możemy wybierać nawet wielokrotnie, prostować nasz wybór, przerzucać się na cele bardziej pociągające nas niż dotychczas poznane w miarę naszego kształtowania się i rewidowania pojęć. Możemy też zawrócić zupełnie z chwilą, gdy uznamy, że coś, co uważaliśmy za dobro, nie jest nim (Szaweł — św. Paweł)! Słowem — możemy zrobić ze sobą wszystko, bo po to obdarzono nas wolną wolą. Sami sobie jesteśmy twórcą i tworzywem.
Ale istnienie jest równoznaczne z rośnięciem, rozwojem, formowaniem się, a nigdy ze stagnacją. (...) Pan „nie jest Bogiem umarłych, ale żywych". Życie to nieustanny ruch, wymiana, a życie w królestwie Chrystusa, wewnątrz Kościoła powszechnego, jest rozwojem duchowym, dotyczy naszego wzrostu duchowego, wewnętrznej krystalizacji i rozkwitu.
Wszystko, co powołał Bóg do istnienia, podlega Jego prawom, tj. ma swój sens i cel. Bóg przejawia się poprzez działanie. Działaniem Boga jest miłość, która jest energią, siłą twórczą pociągającą ku sobie, gdyż darzy ze swej pełni byty z istoty swej niepełne, ale pełni spragnione. Prawem istnienia jest dążenie do uzyskania dopełnienia (braków), nasycenia, spełnienia, doskonałości (dla siebie możliwej).

wtorek, 11 lutego 2014

Chrystus kocha nas wedle swojej możności miłowania

14 VII 1970 r. Mówi Bartek nawiązując do rozmowy z moim znajomym.
Chrystus kocha nas wedle swojej możności miłowania. To nie jest ludzka skala. Jego miłość jest nie do wyobrażenia, ale możesz spróbować wyobrazić sobie ją jako taką, jakiej ci potrzeba. Gdyż każdemu z nas potrzebna jest miłość bezgraniczna, niezmienna i wieczna, wedle miary naszej prawdziwej istoty — istoty duchowej, nieśmiertelnej, wiecznie rozwijającej się ku Niemu. Jeżeli potrafisz całą siłą woli wyobrazić sobie, że jesteś kochana „ślepo", całkowicie i na zawsze już, teraz, że nic, cokolwiek zrobisz, nie odbierze ci Jego miłości, że dał za ciebie życie, jakbyś była jedynym człowiekiem na ziemi, i Jego jedynym pragnieniem jest móc być z tobą, żeby cię obdarzać, uszczęśliwiać, spełniać twoje marzenia — mówię wciąż o twojej istocie duchowej, nie o ciele — to może zdołasz obudzić w sobie oddźwięk: zaczniesz świadomie i ufnie z Nim współdziałać.
Ile by wtedy można zrobić! Jaka byłabyś szczęśliwa! Spróbuj. Ja zmarnowałem taką możliwość. Pomyśl sama, przyjaźń z Chrystusem teraz, to tak, jak przyjaźń z królewiczem, kiedy żyje koło ciebie w stroju żebraka. Jest nieśmiały, nigdy nie narzuca się, gdyż czeka na twoją przyjaźń, na wyciągnięcie ręki. Pragnie być kochanym dla siebie samego. Dlatego nie „reklamuje się", nie „obsypuje cię prezentami", nie ułatwia ci życia, nie pochlebia. Ale przecież spełnia wszystkie twoje prośby prawdziwie dojrzałe i towarzyszy ci, a nawet, żebyś się nie czuła taka sama (skoro Jego obecności nie bierzesz pod uwagę), daje ci twoich ziemskich przyjaciół. Pomyśl.
Myślę, że wszelki komentarz jest zbędny.

sobota, 25 stycznia 2014

O osobowości duchowej

15 XI 1970 r. Mówi matka Marka.
— Mojemu synowi sprawia trudność zrozumienie, że my się tak zmieniamy. Otóż, pozostaje w nas to, co było istotną naszą własnością — nasz wybór; to, co było niezmienne, stałe, prawdziwe, a przyobleczone we właściwy — każdemu z nas inny — kształt duchowej osobowości. Osobowość duchowa to nie np. sposób wyrażania się, ale już sposób reakcji, zakres zainteresowań, wiedza, która wzrasta, i wszystko, co było w nas Boże, a co rozwija się w pełni. Odpada tylko to, co było przejściowe, przemijające, bo często był to nasz krzyż, nasze cierpienia, nasza „droga", a nie my sami.
A jeśli nawet przyjęliśmy i hodowaliśmy nasze słabości, nie uważaliśmy ich za nasze piękno i nie szczyciliśmy się nimi: nie mógłby tu być nikt, kto uznałby zło — dobrem. Odpadają kolce — rozwijają się kwiaty w ich właściwej barwie i kształcie. Powinniśmy takimi już umierać, ale iluż ludzi potrafi tak szybko dojrzewać, gdy otoczenie działa w przeciwnym kierunku!

A więc mamy tu potwierdzenie, że nasze krzyże nosimy tylko tu na ziemi, bo są nam potrzebne, byśmy jeszcze tu na ziemi wzrastali. Tam już ich nie ma. W przypadku matki Marka, co wiemy z wcześniejszej lektury, tym jej krzyżem było uzależnienie od narkotyków; to uzależnienie decydowało o jej życiu. Ale już po tamtej stronie życia matka Marka była od tego wolna – swoje uzależnienie uważała za zło, więc tam była już od niego wolna.

Zwracam uwagę na to zdanie: A jeśli nawet przyjęliśmy i hodowaliśmy nasze słabości, nie uważaliśmy ich za nasze piękno i nie szczyciliśmy się nimi: nie mógłby tu być nikt, kto uznałby zło — dobrem, bo ono jest dla nas decydujące. A więc najważniejsze jest dla nas rozeznanie dobra i zła. Do tej pory zawsze pisałem, że konsekwencją grzechu pierworodnego jest to, że zatraciliśmy tę zdolność i że odzyskamy ją dopiero po tamtej stronie życia; ściślej w dniu sądu. Myślę, że to zacytowane zdanie należy właśnie tak rozumieć, iż ten moment sądu jest tym ostatnim momentem, w którym możemy odwrócić się od naszego grzechu.

niedziela, 12 stycznia 2014

Bóg powołuje do przyjaźni z sobą

5 VII 1970 r. Mówi matka Marka po mojej rozmowie z Markiem…:
— Każdy czyn spełniony z miłości owocuje, choć czasami niewidocznie lub późno. Po prostu wszystko, co czynimy z miłości do innych, odrzucając miłość siebie, jest czerpaniem z nieskończonej miłości Boga, z Jego energii i potęgi, jest więc łączeniem się z Nim — niezależnie od naszej nieświadomości czy błędów w rozumowaniu. jest zawiązaniem więzów braterstwa i przyjaźni z Nim samym. Inaczej, każda ofiara z siebie jest „naśladowaniem Chrystusa", jest zawiązaniem więzów braterstwa i przyjaźni z Nim samym.
Krótki fragment, a tyle ważnych myśli. Nade wszystko mamy tu bardzo wyraźne stwierdzenie, że wszystko, co czynimy z miłości jest czerpaniem z nieskończonej miłości Boga
Wielokrotnie to podkreślałem, że nie istnieje nic takiego, jak ludzka miłość – Bóg jest jedynym źródłem miłości i każda miłość od Niego pochodzi. I dzieje się tak niezależnie od tego, czy jesteśmy świadomi tych mechanizmów, czy też tej świadomości nie posiadamy (nb. to jest bardzo ważne stwierdzenie, bo z drugiej strony wiemy, że Jezus jest tą jedyną drogą, która prowadzi nas do pełnej jedności z Bogiem-Ojcem; nie ma innej drogi, choć bywa, że wybierając tę drogę, nie jesteśmy tego wcale świadomi – ktoś, kto uważa się za niewierzącego, może doskonale obierać zawsze tę drogę, którą wskazuje mu Jezus!).

Ale tu mamy jeszcze coś – W Listach o miłości pisałem, że tę miłość, którą sami od Boga dostaliśmy, powinniśmy skierować z powrotem do źródła; tu mamy powiedziane wręcz Inaczej, każda ofiara z siebie jest „naśladowaniem Chrystusa", jest zawiązaniem więzów braterstwa i przyjaźni z Nim samym. (innymi słowy, że tak się dzieje tożsamościowo)