Do waszej dyspozycji Pan pozostawia największą energię wszechświatów — swoją miłość. To dosyć, by ziemię przemienić w jednej chwili w królestwo Boże, jeśliby było w was dość dobrej woli. O tę dobrą wolę służenia Panu musicie prosić, lecz trwając w Nim, stale i czujnie. Bez głębokiego złączenia się z Chrystusem, szczerego, poufałego, pełnego ufności, pokory i uciszenia, bez słuchania Jego słów i wykonywania ich, bez pragnienia zrozumienia Jego planów i Jego wskazówek — nie zrobicie nic, zmartwiejecie.
Czegoś mi zabrakło - Ufności? Pokory? Uciszenia?
Nie zrobiłem nic - zmartwiałem…
Czegoś mi zabrakło - Ufności? Pokory? Uciszenia?
Nie zrobiłem nic - zmartwiałem…
Wiesz Leszku - bo ja sobie myślę że wraz z zawierzenim przyjdzie ufność, pokora, wyciszenie.
OdpowiedzUsuńU mnie narazie jest tylko ufność; ale dobry Pan do reszty mnie także doprowadzi - ufam;
Jasne, że doprowadzi
OdpowiedzUsuńLeszku -looknij na blog Basi -niedaleko po początku ostatniej notki jest rozmowa nt. Bożej obecności w człowieku. Napisałeś mi objaśnienie w "Listach ps" ale wciąż mi jakoś mało...i nie wiem dlaczego.
OdpowiedzUsuńBo Twoja notka teraz napisana to jakby ciąg dalszy dyskusji.
OdpowiedzUsuńA tak w ogóle to że nie zrobiłam ..czegoś tam nie oznacza, że zmartwiałam. Ty też nie zmartwiałeś:). Ta notka jest wielowątkowa i mocno dotyka tematu poznania Woli Bożej.
OdpowiedzUsuńLeszku -piszę dopóki jestem chora. Jak wyzdrowieję będę myśleć nad tym co mi napiszesz w odpowiedzi:). Serdecznie pozdrawiam
Zacznę od rzeczy najmniej ważnej, czyli od tego, czy zmartwiałem, czy nie? Ten swój komentarz do Świadectwa Anny pisałem jakiś czas temu pod wpływem świątecznych niespełnionych nadziei i dotyczyło to owoców mojego życia (ale nie chcę tego rozwijać).
OdpowiedzUsuńRozumiem.
OdpowiedzUsuńTak sobie myślę, że niezależnie od tego w jakim stanie duchowym człowiek się znajduje (pomijając świadome oddanie się szatanowi), Bóg jest z człowiekiem. Oczywiście istnieje różnica pomiędzy byciem z Nim w stanie łaski uświęcajacej i byciem niejako "obok" Boga w stanie grzechu ciężkiego, kiedy dusza jest martwa dla zycia w łasce. Ale nie wyobrażam sobie by Bóg opuścił całkiem swoje dziecko tylko dlatego, że ono ciężko upadło. Bo do tej pory cała ludzkość już musiała by być zgubiona. Bóg -Miłość jest obok ciężko grzeszących i wciąż ich woła -tak myślę. Woła poprzez wydarzenia w ich życiu i dlatego, że jest Miłosierdziem.
Przejdźmy do tego, co naprawdę ważne, czyli do tego, o co pytasz. Zacząć trzeba od tego, co jest było istotą grzechu pierworodnego. Otóż pierwotnie pierwsi rodzice żyli w pełnej jedności z Bogiem. Często mówi się o tym, że to, co nas od Niego odgradza, to nasze ciało (i ten pogląd ma silne oparcie w NT) - i coś w tym rzeczywiście jest, ale jednak przed zerwaniem jabłka pierwsi rodzice nie mieli problemu w zachowaniu jedności z Bogiem (mimo tego ciała). A więc to nie samo ciało jest przeszkodą. Stało się ono przeszkodą dopiero po popełnieniu grzechu przez pierwszych rodziców. Przypominam, że drzewo nazywało się drzewem wiadomości dobrego i złego - grzech pierwszych rodziców polegał więc na tym, że oni sami zaczęli nazywać, co jest dobre, a co złe. Dopiero to spowodowało utratę pierwotnej jedności z Bogiem i od tego momentu ciało zaczęło stanowić przeszkodę. Dlaczego dopiero od tego momentu?
OdpowiedzUsuńWcześniej pierwsi rodzice w pełni ufali Bogu, a skoro ufali, to zawsze wypełniali Jego wolę. Odkąd jednak sami zaczęli nazywać, co jest dobre, a co złe, to wszelkie pragnienia swojego ciała mogli zacząć nazywać dobrem. Takie samooszukiwanie dodatkowo wywołuje jeszcze taki skutek, że człowiek zagłusza w sobie głos Boga - nie chce Go słuchać (w końcu nie po to siebie oszukuje, by teraz spojrzeć na siebie w prawdzie). Bóg cały czas jest przy człowieku i cały czas pragnie jego dobra - cały czas chce wskazywać mu właściwą drogę; ale im bardziej ktoś uwikłany w samooszukiwanie siebie, tym bardziej ucieka od Boga - to w tym własnie sensie (i tylko w tym) Bóg w nim nie mieszka.
Dopiero gdy stanie sam przed sobą w prawdzie i taki ogołocony z masek, za którymi się ukrywa, pójdzie do konfesjonału pojednać się z Bogiem, gdy przyajmniej na moment przestanie sam nazywać, co jest dobre, a co złe, lecz przyjmie to, co mówi mu Bóg, dopiero wtedy znowu zacznie odczuwać Jego obecność - zacznie mówić, że Bóg w nim zamieszkał.
Moherku, dosyć długo pisałem swoją odpowiedź (szczególnie, że jeszcze córce pomagałem w lekcjach) i dopiero teraz przeczytałem to, co mi odpowiedziałaś po pierwszej części - jak najbardziej się z Tobą zgadzam.
OdpowiedzUsuńJest jeszcze jedno spojrzenie: Mówię Bóg mieszka we mnie, co oznacza, że wpuściłem Go do siebie (oraz per analogiam nie mieszka - nie wpuściłem Go do siebie). Taki opis podkreśla, że Bóg szanuje naszą wolność, którą nas obdarował.
OdpowiedzUsuńKażdy taki opis coś mówi, dotyka jakiegoś aspektu relacji Bóg-człowiek, jednak niczego nie wyjaśnia do końca.
W każdym razie Bóg jest wszędzie - a więc jest również w nas i to jest zupełnie od nas niezależne; z drugiej jednak strony szanuje naszą wolność i działa w nas na tyle tylko, na ile Mu pozwalamy.
Leszku tak! zgadzam się -tzn. myślę tak samo:) Bo przez chwilę zachwiała się moja wiara w słuszność mojego spojrzenia na Boga. Gdyby Go nie było przy Swoich dzieciach także gdy są grzeszne nie mógłby być tą Miłościa za jaką Go uważam a On Jest o wiele większa Miłością, niż mogę sobie to wyobrazić.
OdpowiedzUsuńA w ogóle to zanim tu weszłam to dopisałam Ci wyjaśnienie w "Listach".
Pozdrowienia:)