czwartek, 4 stycznia 2018

Ujrzenie Chrystusa

Wracam do pytań i spraw Klary. A więc najstraszliwsze jest zobaczenie samego siebie, chyba że człowiek umiera tak zatopiony w miłości Chrystusa, że od razu i na zawsze trwa w niej. Wtedy właściwie nie ma przejścia — ponieważ miłość Boga jest jedna, wszechpotężna, obejmująca i niebo i ziemię; zmienia się tylko nasza zdolność odczuwania jej. Śmierć jest odsłonięciem zasłony z twarzy Ukochanego.


I ja Go tak zobaczyłam, bez żadnej mojej zasługi, tylko dlatego, że powierzyłam się Jemu — taka, jaką byłam: brudna, nie przygotowana, niegodna, ponieważ już nie było czasu na oczyszczenie się (tylko cierpieniem, kalwarią szpitala). I widzisz, moje ślepe zaufanie wzruszyło Pana tak, że przyjął je zamiast pracy całego życia jako dowód mojej miłości. Dlatego On przybył do mnie sam w szacie najłagodniejszej, najtkliwszej miłości. Tak mało trzeba, córeczko, pamiętaj o tym, tak bardzo mało!


Tym razem pewnie bez komentarza się nie obejdzie – pamiętajmy, że nikt z nas żyjących tu na ziemi nie jest idealnie czysty. Gdy więc Mama Anny mówi o sobie brudna, nie przygotowana, niegodna, to mówi to z perspektywy tej, która już w pełni posiada rozeznanie własnego życia. Bo to tak jest – każdy z nas doznaje zbawienia jedynie dzięki nieskończonemu miłosierdziu Pana. Ale tak sobie myślę, że mama Anny od dawna nie pragnęła niczego tak, jak tego, by pokochać Jezusa – i stąd w tym pragnieniu umierała.


No ale to prawda – niczego więcej nie trzeba – wystarczy tylko Go kochać…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.