Cieszę się, żeś zrozumiała, jaki ciężar dźwigał Bartek, że cię to nie odrzuciło od niego, a przeciwnie, tak bardzo zaczęłaś mu pomagać. Tak trzeba. Widzisz, „ciężary" pozostają na ziemi, ale wstyd z ugięcia się pod nimi trwa nadal. Bartek nie wie, nie rozumie tego, że ciężar, który dźwigał był ponad jego siły. Nie rozumie, bo nie wie ile, a właściwie jak mało miał już sił. Gdyby mu inni nie dorzucali, a pomogli, mógłby się podnieść. Widzisz, Bartek nie znalazł Szymona Cyrenejczyka, nie spotkał w życiu bliźniego (poza matką, która niosła wszystko, co mogła, ale nie była w stanie zdjąć wszystkiego). Dlatego dla Bartka miłosierdzie Jezusa było czymś „nie do zniesienia", czymś za wielkim, za dobrym! A przecież takiego właśnie potrzebował po życiu, w którym nie było dla niego nawet najmniejszego. Chrystus Go znał i rozumiał. Wynagradza mu brak miłości, brak miłosierdzia, brak, jaki Bartkowi „okazywali" jego „bliźni" — takie same dzieci Boże, ci, na których Jezus liczył (byli przecież nawet chrześcijanami). Jeśli człowiek bliźniemu (którego głód zna) nie daje chleba, to daje mu nie „nic", lecz kamień.
Widzisz, Bóg uzupełnia ze swego nieskończonego miłosierdzia głód dobra, jeżeli spotkało to w życiu któreś z Jego dzieci (zawsze z winy innych). Bartek był „zagłodzony" tak, że nie czuł już tego potwornego głodu, potrzeby miłości, dobroci i miłosierdzia. Był „skamieniały". Ale już taje...
Widzisz, Bóg uzupełnia ze swego nieskończonego miłosierdzia głód dobra, jeżeli spotkało to w życiu któreś z Jego dzieci (zawsze z winy innych). Bartek był „zagłodzony" tak, że nie czuł już tego potwornego głodu, potrzeby miłości, dobroci i miłosierdzia. Był „skamieniały". Ale już taje...
Myślę, że ten tekst nie wymaga komentarza - warto go jednak przeczytać kilka razy. Zwracam jedynie uwagę, że przyjęło się uważać, iż Pan nikogo nie obdarza ciężarami ponad jego siły; myślę, że tu nie ma sprzeczności - Bartek w odpowiednim momencie nie wykonał tego właściwego kroku i opisywany okres, to już konsekwencja tamtego kroku. Ale proszę zauważyć, jak Bóg pokierował jego dalszymi losami, by ten fałszywy krok nie zaważył na wieczności.
Gdy czytałam tę książkę myślałam o Bartku, że został za życia "zabity"; i jeszcze myślałam jak bardzo toksyczny potrafi być jeden człowiek dla drugiego. Jak trudno okazać zainteresowanie i pomoc komuś kto tkwi w nałogu. Jak łatwo się wytłumaczyć z tego,że nic nie robię by temu uzależnionemu pomóc. Bo nie mam pieniędzy, bo on i tak przepije wszystko, bo przyjdzie do domu pijany i nie wyjdzie kto wie kiedy...a tu dzieci, dziecko... A potem czytam notkę: "..był „zagłodzony" tak, że nie czuł już tego potwornego głodu, potrzeby miłości, dobroci i miłosierdzia. Był „skamieniały"...
OdpowiedzUsuńMoherek
Powracam do myśli zapisanej, w którejś poprzedniej notce: bardo jesteśmy odpowiedzialni za życie Boga w sercach ludzi, którzy są wokół nas. Ja czuję się odpowiedzialna i ...jestem za mało odpowiedzialna:(
OdpowiedzUsuńMoherek
"Bo nie mam pieniędzy, bo on i tak przepije wszystko, bo przyjdzie do domu pijany..." - ale rzecz w tym, że rzeczywiście w takiej sytuacji nie można dawać pieniędzy; konieczna jest właśnie tzw. twarda miłość, która sprawia, że dotknięty nałogiem zaczyna ponosić konsekwencje swojego postępowania. Właśnie najczęściej osoby współuzależnione starają się, by go nie wylali z roboty, załatwiając jakieś lewe zwolnienia, za to wylewają wódkę, by przeszkodzić mu w piciu itd, itp. Każdy uzależniony ma swoje dno i do tego dna musi dojść, bo inaczej nigdy się nie odbije - cały czas będzie sobie wmawiał, że to on panuje nad nałogiem, a nie nałóg nad nim; będzie robił pokazówki O przez miesiąc nie piłem, więc jaki ze mnie alkoholik - co najwyżej pijak., a osoba współuzależniona użali się nad tym biednym pijakiem (No faktycznie, co z niego za alkoholik; lubi wódkę i tyle. A że czasami za dużo wypije, to inna sprawa.)
OdpowiedzUsuńKiedyś grałem w zespole i po jakimś występie wracałem bardzo późnym wieczorem. Zaczepił mnie już prawie pod domem jeden z głównych żuli w mojej okolicy - spytał, jaką mam gitarę. Miałem polską "Sambę", a on szukał czeskiej "Jolany" (później zresztą miałem taką, jakiej szukał). Gdybym ją miał, dostałbym po głowie i stracił gitarę. A tak przegadaliśmy z pół nocy (nb. od tej pory byłem już zawsze bezpieczny, bo sama jego ksywa wystarczała, by potencjalny agresor od razu się wycofał). Jakieś dziesięć lat później zaczepił mnie ph. bym dał mu jakiś grosz, bo jest głodny (myślę, że tak na prawdę chciał na alkohol), a ja zaprosiłem go do domu na zupę. Przyszedł, zjadł i podziękował (wtedy był pierwszy i jedyny raz w moim domu). Myślę, że takie proste, zwyczajne, ludzkie gesty są w takich sytuacjach najważniejsze. Nie wiem, na ile ten zwykły gest, z jakim się spotkał, sprawił, że Mysza zaczął tajeć (bo może wcale nie zaczął), ale myślę, że w tym fragmencie chodzi właśnie o takie proste gesty (a w żadnym wypadku o wspieranie finansowe).
A ja myślę, że życie funduje nam ciężary ponad siły. Nie udźwignęlibyśmy własnego życiowego krzyża, gdybyśmy się nie wspierali na krzyżu Chrystusa. Wydaje mi się, że gdyby nie było ciężaru ponad siły to nie byłoby samobójców. W danej chwili tych ludzi ich własny życiowy krzyż wciska do piachu. Po to są bliźni aby w odpowiedniej chwili Jezus mógł się nimi posłużyć dla ratowania delikwenta, ale on musi o tą pomoc poprosić Jezusa. No i muszą być chętni którzy zechcą być tym narzędziem w ręku Jezusa aby On mógł pomóc. Zależni jesteśmy jedni od drugich i to uważam za dźwiganie brzemienia jedni drugich.
OdpowiedzUsuńA z drugiej strony - jakże łatwo można komuś wyrządzić niedźwiedzią przysługę. Nie wystarczą szczere chęci pomocy, trzeba jeszcze wiedzieć jak mądrze pomóc
OdpowiedzUsuńLeszku -poczytałam to co napisałeś. Zgadzam się ze wszystkim. Mnie chodziło o to jak łatwo człowiek się usprawiedliwia sam przed sobą.
OdpowiedzUsuńBardzo łatwo...
Moherek
Może Basiu życie funduje nam ciężary ponad siły -ale wtedy gdy tak jest to tylko dlatego ,że nie skorzystaliśmy z siły i pomocy Bożej by te ciężary unieść -prawda?:)
OdpowiedzUsuńMoherek
Moherku, masz rację - bardzo łatwo przychodzi nam usprawiedliwianie się (i właściwie Ciebie zrozumiałem, ale w tej konkretnej sprawie wydawało mi się, że trzeba postawić kropki nad i).
OdpowiedzUsuńBasiu, Morerek ma rację - Pan zawsze w odpowiednim momencie wyciąga rękę i chce pomóc. Ale co ma zrobić, jak człowiek systematycznie tę dłoń odrzuca? Bóg szanuje naszą wolność.
OdpowiedzUsuń