14 II 1973 r. Mówi ojciec Ludwik.
— Mówiłem ci w innych rozmowach o tym, że pojmowanie naszego
życia po śmierci ziemskiej jako stagnacji to absolutny błąd. Stagnacja to
bezruch, śmierć. „Jam jest Bogiem żyjących, a nie umarłych" — i to ci
mówiłem, a teraz powtarzam raz jeszcze w powiązaniu z dzisiejszym tematem. To,
co rozumiemy źle jako brak możności zasługi, a więc w takim razie brak
działania, polega na niezdolności do wyobrażenia sobie siebie w innych
stosunkach jak ludzkie.
Tu, na ziemi istnieje wybór ogólnie mówiąc za prawami Bożymi lub
przeciw nim. Wybierając służbę Bogu nie tyle nagradzamy się czy
„zasługujemy", ile wykazujemy zdolność do zrozumienia prawdziwego celu i
sensu naszego świadomego życia — czyli uzdalniamy się do życia w Jego
królestwie. Rozwijając w sobie miłość poprzez czyny służby wobec naszych
bliźnich i otaczającej nas biosfery — stajemy się dojrzali, „wyrastają"
nam odpowiednie dla życia z Nim „narządy duchowe". Instynkt społeczny
każący nam darzyć, dzielić się, rozumieć, współczuć, pomagać, ratować, a nawet
ofiarowywać się za to, co takiej ofiary potrzebuje — staje się w nas powoli
głównym motywem działania. Przestajemy zagarniać ku sobie, a zaczynamy służyć
coraz pełniej. Odwracamy się od własnego „ja", gdyż ponad nie zaczynamy
stawiać dobro wspólne i w miarę naszego wzrastania wewnętrznego tylko ono staje
się dla nas ważne.
W ten sposób rozwijamy w nas miłość i stajemy się
współpracownikami Chrystusa na ziemi świadomymi swojej roli — powiększania
miłości pomiędzy ludźmi. Wtedy wybór nasz zostaje utrwalony na zawsze, ponieważ
czyniony w materii i w czasie nie może przebiegać dalej tam, gdzie czas i materia
nie istnieją. Wchodzimy w nowe życie, w życie bytów duchowych, z wyborem
uczynionym, a intensywność naszych „życiowych" wysiłków określa
„rozmiar" naszego szczęścia. Im bliżej byliśmy prawdy, im więcej żyliśmy
miłością, tym więcej szczęścia może nam dać Chrystus. Gdyż szczęście wieczne to
nieustająca wymiana miłości pomiędzy Nim a nami, włączonymi w niezmierzoną
wspólnotę miłujących się ludzi — ludzi w określeniu prawidłowym, na wieczność,
a nie tylko w okresie czasowego wyboru.
Wybór już nie istnieje, więc nie może być „zasługiwania
się". Odpada nadzieja i wiara, bowiem wiemy i przyjmujemy w prawdzie (byt
duchowy nie może sobie kłamać, ponieważ jasno pojmuje). Pozostaje miłość,
obejmując wszystkie nasze władze duchowe. A miłość to energia, która działa na
zewnątrz, udziela się, darzy, dąży do zapełnienia tego, co jeszcze nie nasycone
nią. Miłość jest jedna — Jego, w której żyjemy wszyscy i którą podzielamy.
Jeżeli Bóg was kocha — w co nie wątpisz chyba — to jak my moglibyśmy was nie
kochać, was, naszych najdroższych, walczących, cierpiących braci?
Współpracujemy z Chrystusem Panem w Jego planach dla ludzkości, a cień takiej
możliwości współpracy to te nasze „rozmowy". Możliwości są bezgraniczne,
jak Jego miłość do nas, ale zależne od waszych sił, zrozumienia i szczerości
intencji.
Często jednak duch ochoczy do miłości i czynienia dobra, lecz ciało słabe; więc skoro zależne od naszych sił i zrozumienia, to biada mi; szczerość intencji czyli dobre chęci - nimi podobno piekło jest wybrukowane;
OdpowiedzUsuńAleż Basiu, o. Ludwik mówił o tym, gdy będziemy już po tamtej stronie, a więc ciało już nie będzie miało znaczenia.
Usuń